ROZDZIAŁ 75

2.6K 108 2
                                    

Przez cały tydzień moi zawodnicy trenowali ostro, ale przyniosło to wielkie rezultaty. Dzisiaj grają swój mecz. Louis od rana chodzi niespokojny. On zawsze mocno się angażuje w to, co robi i liczy na najlepsze wyniki. Lubię widzieć w nim to zaangażowanie, bo wiem, że to, co robię nie idzie na marne. Nie mogę narzekać na piłkarzy, bo widać, że widzą w tym sens i pasję, co ułatwia moją pracę. Wiadomo zdarzy się, że jest groszy dzień czy czas dla któregoś.

-Zjedz to śniadanie – upominam go od dobrych 10 minut.

-Nie jestem głodny – odpowiada.

-Padniesz mi na tym meczu, a uwierz, że nie mam siły cię zbierać.

-Daj mi spokój, proszę – wstaje od stołu i znika w naszej sypialni na górze.

Ja oczywiście idę za nim, bo boję się, co go tak wzięło. Przecież nie gra po raz pierwszy.

-Co jest, Boo Bear? - przytulam go, a on tylko ciężko wzdycha.

-Denerwuję się. Ta przemowa to za dużo – odpowiada, a ja uświadamiam sobie, że ja też będę musiała mówić.

-Nie tylko ty musisz mówić – odpowiadam i sama zaczynam odczuwać stres.

-Ale ty się masz nie denerwować – upomina mnie. - Bo Jackie cię wtedy porządnie pokopie – dodaje i sam lekko klepie mnie, ale w tyłek.

-Idź jedz – mówię i wyganiam go na dół.

Potem szybko się zbieramy i jedziemy prosto na stadion. Louis szybko się przebiera i staje na murawie po raz ostatni w tym sezonie. Z wielką uwagą oglądam poczynania moich zawodników na boisku i z każdą minutą, a może nawet sekundą bardziej się denerwuję. Nie boję się przegranej, ale nie chcę remisu. Chcę, żeby dzisiaj pokazali wszystko. Do przerwy utrzymuje się wynik 0:0.

-Dobrze, panowie. Gracie super! - mówię od razu po wejściu do ich szatni. - Teraz atak zbiera w sobie wszystkie siły i strzelacie mi gola.

-Zawsze strzelam dla ciebie – odpowiada mi Louis.

-Za chwilę będziesz musiał podwójnie strzelać, bo jeszcze dla młodej.

-To będzie tylko na korzyść drużyny – odpowiada z uśmiechem.

-Koniec gadania, trzymam kciuki i czekam na tego gola.

Wychodzę z szatni i moje oczekiwania szybko się spełniają. Już w 60. minucie mój ukochany strzela piękną bramkę. Kolejna okazja jest za niecałe 10 minut w karnym, który wychodzi mu perfekcyjnie. Zaraz po nim uśmiecha się do mnie. A ja posyłam mu całusa. Nie powinnam, ale nie powstrzymuję się. Zaraz po meczu jedziemy do domu. Przyjęcie odbędzie się jutro, więc dzisiaj mogę cały wieczór spędzić z moim mężczyzną w domu. Tak właśnie robimy. Po przyjeździe przygotowuję obiad, a potem go zjadamy. Już do wieczora zostajemy w naszej sypialni, delektując się wspólnymi chwilami.

W niedzielę rano, wstaję bardzo wcześnie. Denerwuję się. Od razu po śniadaniu do naszego domu wpada Amanda z całym zestawem kosmetyków. Pierwsze zajmuje się moją fryzurą, a potem makijażem. O dziwo, ale nie przesadza i muszę przyznać, że wyglądam naprawdę dobrze. Nienawidzę mocnego makijażu, ale dzisiejszy jest raki prawie. Na koniec zostaje mi założyć sukienkę. Wybrałam luźniejszą. Nie jest obcisła, ale uwydatnia moje przybrane kilogramy. Nie przytyłam wiele, ale jednak brzuszek się powiększył. Na nogi zakładam balerinki, bo szpilki nie byłyby ani wygodne ani zdrowe dla moich i tak bolących pleców.

-Gotowa? - pyta Louis, kiedy zakładam kolczyki. - Pięknie wyglądasz – dodaje od razu.

-Dzięki ty też.

Stoi za mną. Widzę nas w wielkim lustrze. Ja w pięknej błękitnej sukience, koczku z kilkoma luźnymi pasmami. Louis w czarnym garniturze, postawionych włosach i o dziwo w krawacie. Wygląda bardzo męsko i przystojnie. Uśmiecha się do mnie, kiedy ja intensywnie przyglądam się naszemu odbiciu.

-Idziemy? - pyta w końcu, a ja wyrywam się z mojego snu na jawie.

-Tak, tak – łapię torebkę i jego rękę i schodzimy po schodach.

Amanda pojechała już z Jacobem. Kiedy wsiadam do auta, zaczynam się coraz bardziej denerwować. Louis też, widzę to po nim. Nie uspokajam go, bo wiem, że to wcale nie polepszy sytuacji i tak naprawdę nic nie zmieni. W końcu docieramy do restauracji niedaleko stadionu. Jest mała, ale przytulna. Impreza nie jest wielka, bo to tylko nasza drużyna plus osoby towarzyszące.

-Witamy panią trener – woła wesoło prezes. - I pana kapitana.

-Dzień dobry – odpowiadam również z uśmiechem.

-Jak się pani miewa, pani Vanesso?

-A dziękuję, bardzo dobrze.

Gawędzimy jeszcze chwilę, a potem udajemy się do naszego stolika. Przy nim czeku już mój brat i Harry z dziewczynami. W drodze czytałam jeszcze kartkę, którą napisałam sobie, żeby jakoś się podeprzeć podczas mojego mówienia. Mam nadzieję, że nie dam plamy. Zaraz po obiedzie słyszymy słowa mojego taty.

-Teraz poprosimy o zabranie głosu pana prezesa, panią trener oraz pana kapitana.

Kiedy podnoszę się z krzesła, moje nerwy dosięgają zenitu. Na szczęście pierwszy jest prezes do mówienia. Niestety, ale nie ma zbyt długiej mowy, dlatego teraz już ja stoję przed mikrofonem. Szybko recytuję wszystko to, co mam powiedzieć. Dużo wychwala moją drużynę, za co zostaję obsypana gromkimi brawami. Moja mama oczywiście wykonuje kilka pamiątkowych fotek.

-Witam wszystkich bardzo serdecznie – mówi Louis od razu po mnie. - Chciałbym przede wszystkim podziękować pani trener za nasze wspaniałe przygotowanie do tego sezonu. Gdyby nie Vanessa nie osiągnęlibyśmy takich wyników. Jestem też dumny z was, chłopaki – robi przerwę na brawa, a potem wraca do mówienia o meczach. - Jeszcze raz bardzo dziękuję za cały sezon. Oby następny był równie udany albo nawet jeszcze lepszy. Ode mnie, jako kapitana, to już tyle. Z tego miejsca za pozwoleniem pana prezesa, chciałbym zadać jedno bardzo ważne dla mnie pytanie - w tym momencie odwraca się do mnie. - Vanesso, – klęka prosto przede mną. - Czy zostaniesz moją żoną?

Jestem tak kompletnie zaskoczona, że nic nie mówię. Stoję jak słup i gapię się na niego. Dopiero mocne kopnięcie od mojej córeczki sprawia, że wracam na ziemię.


Mrs. CoachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz