Rozdział piętnasty

1.2K 134 14
                                    

Rozdział piętnasty

Moje stopy z prędkością światła uderzają w bieżnię. Myślałam, że Ryle w końcu powie mi, kto go pobił. Myślałam, że ufa mi na tyle, żeby się przede mną otworzyć. Myślałam, że jest ze mną szczery. Nie mogę uwierzyć w to, jak naiwna byłam. Myliłam się we wszystkim, a prawdziwe są jedynie moje uczucia do Ange'a. Na myśl o tym, że tak łatwo mnie okłamał, przyspieszam jeszcze bardziej, mimo że wcześniej wydawało mi się to niemożliwe. Ledwie nadążam za własnym oddechem. W gardle czuję palący ból, pot zalewa mi oczy, ale się nie zatrzymuję. Przestanę, dopiero kiedy poczuję się lepiej, wyrzucę z siebie upokorzenie, które zżera mnie od środka. Moje ciało jest na granicy wytrzymałości, a żółć podchodzi do gardła. Powiedział, że nie zna Theodore'a. Pieprzony kłamca!

Jednym ruchem zsuwam na szyję słuchawki, ponieważ ktoś mocno klepie mnie w ramię.

– To naprawdę drogi sprzęt. – Słyszę kobiecy głos, ale wciąż biegnę dalej. – Wystarczy.

Dziewczyna z ciemnymi dredami związanymi w kucyka, który dosięga jej pasa, jednym przyciskiem wyłącza bieżnię, przez co natychmiast zwalniam.

– Co jest?! – wołam, wyrzucając ręce w górę.

Zeskakuję na podłogę, gdzie staję twarzą w twarz z pracownicą siłowni. Wydaje się zupełnie niewzruszona moją złością, wręcz przeciwnie. Patrzy na mnie wyzywająco ze skrzyżowanymi na piersi rękami, a z całej jej postawy bije pewność siebie oraz wyższość.

– Nie pozwolę ci niszczyć tych urządzeń – mówi, zadzierając do góry brodę, ponieważ jest sporo niższa ode mnie.

Parskam poirytowana.

– Wal się – wyrzucam, zanim ugryzę się w język.

Odwracam się na pięcie, po czym niemal biegiem ruszam do szatni. Otwieram szafkę, jednocześnie zsuwając ze stóp buty, przez co omal się nie przewracam. Na szczęście udaje mi się utrzymać równowagę, więc nie tracąc czasu, wrzucam do sportowej torby adidasy, lecz kiedy próbuję ją zasunąć, jeden z butów mi to uniemożliwia. Jedną ręką upycham wystającą podeszwę, a drugą już zakładam czarne botki z ćwiekami.

Chaos.

Jestem chodzącym chaosem obleczonym ludzką skórą.

Ze złością wyrzucam całą zawartość torby na podłogę, krzywiąc się nieco na głośny łoskot, jaki temu towarzyszy.

Kilka sekund później drzwi szatni otwierają się, a ja ze spokojem klękam na jedno kolano, nie racząc przybysza albo raczej przybyszki, bo w końcu to damska szatnia, ani jednym spojrzeniem. Powoli chowam do torby buty jeden za drugim, następnie podnoszę czarny ręcznik.

– O Boże! – wykrzykuje przerażona młoda kobieta, ta sama, która zmusiła mnie do zakończenia treningu.

Po tym, jak złożony ręcznik ląduje na butach, mój wzrok pada na Jasmine leżącą u moich stóp. Nie wiem, czy to zimne światło, czy może odległość, jaka mnie z nią dzieli, ale wydaje się o wiele większa niż jest w rzeczywistości. Kiedy zaciskam na niej palce, unosząc do góry, orientuję się, że wcale mi się nie wydaje. Pistolet jest ogromny i bardzo ciężki, a chłód stali zupełnie inny, bardziej obcy.

– Czego chcesz? – pytam dziewczyny, wbijając w nią szmaragdowozielone spojrzenie.

Jej twarz jest biała jak kreda, a nogi trzęsą się, jak przed egzaminem na prawo jazdy.

Podnoszę się, mocno ściskając Glocka w dłoni.

– Usłyszałam hałas... myślałam... O Boże – jąka ponownie.

Anielskie sztuczki Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz