Rozdział piąty

2.1K 225 11
                                    

Rozdział piąty

Zbiegam po schodach, po czym wybiegam prosto na dwór. Pochylam się, opierając dłonie o kolana. Dyszę ciężko, jakbym właśnie przebiegła maraton, a serce o mało nie wyskoczy mi z piersi. Próbuję zmusić swoje nogi do wykonania choćby najmniejszego kroku, ale nie mogę się ruszyć. Uczucia, które w sobie mam za chwilę rozwalą mnie na strzępy. Jest ich zbyt wiele. Nie kontroluję ich. Czuję, jak wylewają się każdym porem mojej skóry, a mimo to brakuje dla nich miejsca. Chciałabym się rozpłakać, ale jedyne, na co mnie teraz stać to jedna mała łza, którą wycieram, zanim w ogóle zdąży spaść z dolnych rzęs.

Prostuję się, czując pieczenie w gardle i klatce piersiowej. Powoli stopień po stopniu schodzę ze schodów, trzymając się balustrady. Kiedy moje stopy dotykają chodnika, cieszę się, że wybrałam sportowe buty. Zapewne gdzieś w środku czułam, że będę musiała uciekać. Uśmiecham się krzywo, ruszając przed siebie. Szkoda, że nie mogę uciec przed sobą.

Przyspieszam kroku, w ogóle nie myśląc, dokąd się kieruję. Skupiam się jedynie na tym, żeby rytmicznie unosić naprzemiennie raz prawą, raz lewą nogę i posuwać się do przodu. Zostawiam za sobą Ryle'a, nie mogąc pogodzić się z tym, że nie chce mi pomóc. Owszem, był bardzo przekonujący w tym, co mówił, ale nie wierzę mu. Nie wierzę w to, że niczego nie wie. To wszystko jest zbyt dziwne. Jego oczy patrzą we mnie zbyt głęboko. Ja myślę o nim zbyt często. Jednak to już nieważne. Muszę wziąć się w garść i poradzić sobie sama.

Snuję się alejkami, nie zwracając uwagi na późną porę. Po raz pierwszy robię coś, czego nie robiłam od sześciu miesięcy: chodzę sama po zmroku, wystawiając się na cel, ale w tej chwili jest mi wszystko jedno, czy dotrę bezpiecznie do domu, czy może kolejny raz ktoś będzie próbował mnie zabić. Nagle przystaję, rozglądając się uważnie. W panującej wokół ciszy próbuję wysłuchać wszystkie tajemnice świata i coś, co kazało mi się zatrzymać.

Czułam się obserwowana, odkąd wyszłam z mieszkania Ryle'a, ale ignorowałam to, myśląc, że jestem przewrażliwiona. Okazuje się, że nie jestem. Nie dostrzegam nikogo w promieniu dwóch metrów ode mnie, ale wiem, że ktoś za mną idzie. Wzdrygam się po tym, jak z rozłożystej korony drzewa, obok którego stoję, spada liść, lądując na moim ramieniu. Strzepuję go szybkim ruchem dłoni.

Nagle naprężam całe ciało, na dźwięk zbliżających się kroków. Mój uszkodzony mózg daje sygnał ciału, że powinno się ratować. Od razu zaczynam biec, a przynajmniej próbuję, ponieważ moje nogi stają się tak sztywne, że nie potrafię zgiąć ich w kolanach, przez co przy próbie ucieczki upadam twarzą na chodnik.

– Mój Boże, Nesso! – Słyszę znajomy głos tuż nad swoją głową. – Nic ci nie jest?

Opieram obie dłonie po obu stronach głowy, po czym dźwigam się na kolana. Cała lewa strona twarzy piecze mnie i już wiem, że Alice zabije mnie, gdy tylko mnie zobaczy.

– Co ty tu robisz? – Nie kryję zdziwienia na widok mojej współlokatorki.

Chwyta mnie pod ramię i pomaga dźwignąć się na nogi.

Otrzepuję proch z dżinsów, tym samym uwalniając się od jej dłoni niosących mi pomoc.

– Byłam u znajomej – odpowiada z wyraźnie słyszalnym rosyjskim akcentem, którego szczerze nie znoszę. – Niedawno przeprowadziła się niedaleko stąd i zapro...

– Wystarczy – warczę poirytowana. – Zapytałam tylko, co tutaj robisz. Nie chcę znać całej historii twojej znajomości.

Jestem zła, ponieważ znowu pozwoliłam moim demonom wziąć nad sobą górę. Byłam przekonana, że moje życie ponownie jest zagrożone. Muszę wyleczyć się z obsesji na własnym punkcie. Jestem wariatką. Popieprzoną wariatką, która obsesyjnie pragnie prawdy, której nigdy może nie poznać.

Anielskie sztuczki Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz