Rozdział osiemnasty

1K 135 0
                                    

Rozdział osiemnasty

Centrum San Diego tętni życiem. Rozglądam się wokoło, przesuwając wzrokiem po nieznajomych, zupełnie obojętnych twarzach i nie rozpoznaję ani jednej osoby. W tej chwili wszyscy jesteśmy anonimowi, a gdyby nawet ktoś mnie obserwował, nigdy nie zgadłabym, który z otaczających mnie ludzi pracuje dla Borisa. Przed wejściem do hotelu Manchester przy Market Place odwracam się ostatni raz i przez ułamek sekundy wydaje mi się, że widzę Ryle'a. Wpatruje się w telefon, jakby udawał, że szuka czegoś w sieci. Serce przyspiesza bicie na samą myśl, że to on, lecz kiedy mężczyzna prostuje się, stwierdzam, że absolutnie nie przypomina Anioła.

Szybko melduję się w hotelu, po czym dziękując za pomoc z bagażami, udaję się do windy. Kiedy po niecałej minucie jej drzwi otwierają się na trzydziestym piętrze, bez większego zachwytu wystrojem ruszam w poszukiwaniu odpowiedniego pokoju. Przez ostatnie miesiące zwiedziłam tyle hoteli, luksusowych i tych poniżej czterech gwiazdek również, że nie robi na mnie wrażenia ani czarny dywan, który wygląda, jak z satyny, ani grafitowo-złote ściany, a jedyny mój wniosek to taki, że czuję się, jakbym przeniosła się z hotelu do klubu.

Przykładam kartę tuż nad klamką, po czym otwieram drzwi. Pierwszym, co przykuwa moją uwagę to ogromne na całą ścianę okno, za którym maluje się przepiękny widok na zatokę. Zostawiam walizkę oraz torbę i podchodzę do szyby, przyglądając się wodzie, która pod wpływem światła wygląda, jakby wpadło do niej niebo. I tylko ciche wibracje telefonu, który kupiłam po drodze w sklepie z elektroniką, który jako pierwszy wyświetlił mi się na mapie, przypominają, że wcale nie jestem sama.

– Tak, Alice? – pytam, przykładając telefon do ucha.

Nie słucham, co mówi. Udaje mi się wychwycić jedynie, że zaraz się zobaczymy i to mi wystarcza. Mimo że rozmowa się zakończyła, ja wciąż tkwię z iPhonem przy uchu, zastanawiając się, jak delikatnie wprowadzić menadżer w całą sprawę. Skoro już ją tutaj ściągnęłam, to jestem jej to winna. Musi wiedzieć, że to nie są żarty. Zrozumieć, że ryzykuje własnym życiem. Z westchnieniem odwracam się, rzucam nowy telefon na duże łóżko, którego piaskowy zagłówek sięga sufitu, po czym otwieram drzwi, za którymi stoi Alice.

– Źle wyglądasz – stwierdza na wstępie, wchodząc do środka.

Wywracam oczami, ale w żaden sposób nie komentuję tej uszczypliwej uwagi, bo wiem, że jej słowa są dość sporym niedopowiedzeniem. Jestem zapłakaną kupką złamanych nadziei i zniszczonych marzeń. Po raz pierwszy chciałabym podzielić się z kimś swoim bólem po stracie przyjaciela, za którego uważałam Ryle'a. I choć sama do końca jeszcze nie wiem, co dokładnie do niego czułam, to nasze nagłe rozstanie wstrząsnęło mną tak mocno, że nie mogę myśleć o niczym innym.

– Podoba ci się pokój? – Pytanie Alice dociera do mnie jak zza grubej zasłony.

– Jest dobrze – mówię szczerze, nie rozpoznając własnego głosu. – Twój...

– Na drugim końcu korytarza – wchodzi mi w zdanie. – Nesso, co się wydarzyło?

Kładzie dłoń na moim ramieniu, lecz widząc, jak się wzdrygam, natychmiast ją zabiera. Siada na brzegu łóżka, ja natomiast zdejmuję buty i rozsiadam się wygodnie na jego środku, po czym chowam twarz w dłoniach.

– Wszystko, co nigdy nie powinno się zdarzyć – mówię cicho. – Posłuchaj, Alice – proszę, odsłaniając twarz – mam straszne wyrzuty sumienia, że cię tu ściągnęłam. Gdybyś wiedziała, kim naprawdę jestem, nigdy byś tu nie przyleciała.

Kąciki ust Alice wędrują w górę.

– Wiem, kim jesteś, mała. Córką popieprzonego mordercy, którego tyłek czeka na skopanie.

Anielskie sztuczki Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz