2. Ten nowy nauczyciel

752 70 100
                                    

28.08.2017r z dedykiem dla WandersmokLight i Kamilseksualny za nadzieję, że to opowiadanie to wcale nie jest zły pomysł //Sakuja
Korekta: 👍

Kiedy uczniowie Hogwartu z pomocą przecieku w kadrze nauczycielskiej, którego źródła nikt tak naprawdę nie znał, dowiedzieli się, że profesor Umbridge zniknie na cały miesiąc ze szkoły w trakcie roku szkolnego... Cóż - byli stokroć bardziej niż szczęśliwi.
Wprawdzie wizja zastępstwa na początku jasno malowała się gdzieś w ich podświadomościach jako Severus Snape, ale wszyscy chcieli pozdawać, no i czasy były zbyt niebezpieczne, aby nie móc uczyć się praktyki. Innymi słowy, Dolores J. Umbridge swoją podłością i wszystkimi innymi rzeczami, które ją wyróżniały wśród współpracowników (arogancja, ślepa wiara w ministerstwo, zbytnia pewność siebie, różowe ubrania, kocio-obsesja, uporczywe próby wmówienia wszystkim, że czasy są super bezpieczne, a Knot i ministerstwo robią cokolwiek sensownego) zapracowała w mniej niż trzy miesiące na nienawiść większą niż ta, która od dobrego pokolenia łączyła Mistrza Eliksirów i jego podda... Uczniów.

Jakoś dwa tygodnie przed wyjazdem Umbridge ktoś podsłuchał, że to nie Snape zajmie się OPCMem, ale ktoś z zewnątrz. Zewnątrz w sensie nie Anglii - zza granicy. Prawdziwy egzotyczny wykładowca!

Ileż plotek powstało na temat tej tajemniczej postaci, której nie mieli jeszcze okazji poznać nawet z imienia czy nazwiska! Wśród korytarzy przemykały szepty, że to Azjata, jakiś Chińczyk czy Japończyk, który pół ciała ma w tatuażach, a na co dzień nosi wielkie sandały z drewna; że będzie z Indii i wykładając OPCM będzie siedział na macie z gwoździami, wymachując zasuszoną, odciętą główką jak główki w wisiorze Kali; że przyjdzie z Francji i zamiast szaty będzie nosił kucharski fartuch, a jego różdżką będzie duża, drewniana łyżka - nikt się do tego nie przyznał, ale jakoś wszyscy czuli, że to pomysł Ślizgonów; że będzie cyganem, takim jak inni prawdziwe magiczni cyganie z tych, którzy uczciwie wróżą z kart, prawdziwie z ręki i mając wizję zapadają w letargi, które przypominają nagłą śmierć... I oczywiście w cyrkowym wozie ciągają po świece niedźwiedzia gryzli albo baribala.
Powstało wiele wizji mężczyzny z ciemną skórą poobwieszanego kolorowymi, drogimi tkaninami oraz dzwoniącymi i grzechoczącymi koralami...

Oczywiście, każdy dzień obfitował w coraz więcej wyssanych z palca informacji.

(I nawet jakiś Krukon raz powiedział, że tylko czarodziej z Polski mógłby być dosyć szalony, aby chcieć pracować miesiąc w Hogwarcie w czasach, gdy wyjazd ten może się czasem okazać definitywnie ostatnim w jego żywocie. Niewielu czarodziejów potrafiło choćby wskazać Polskę na mapie, a jeszcze mniejsza ilość obstawiała, że ich psor będzie Polakiem, ale ktoś machnął - tak na zaś - małe przeszkolenie dotyczące tego kraju. Jaka flaga, jakie legendy, jacy ludzie i jedzenie (jedni krzywili się na myśl o takich przykładowych schabowych, a inni wzdychali zastanawiając się, jak one tak właściwie smakują)).

Cóż... Hogwart obfitował w młodzież z wyobraźnią...

... Ale nikt nigdy nie ośmielił się nawet szeptem zaproponować, że zastępca Umbridge przybędzie z Ameryki.

Z tej Ameryki, o której w Anglii raczej wypowiadano się skrajnie. Albo jaka to jest paskudna, wiarołomna, nieodpowiedzialna i bezczelnie nieostrożna... Albo znowu, że to prawdziwie wspaniałe miejsce, gdzie nigdy jeszcze nie było żadnego Czarnego Pana, ludzie są raczej dosyć otwarci, choćby przez to, że inaczej się po prostu nie da, a magia z jakiegoś powodu wydaje się rozkwitać i niemal pachnieć wszędzie wonią świeżych, odradzających się na wiosnę kwiatów.

Gdy czarny samochód, taki zwykły, mugolski z zewnątrz, zajechał pod szkołę byli zdziwieni tylko i zmieszani. Potem wyłonił się z niego facet wyglądający jak prawdziwy tajniak, tak jak to często opisują książki akcji (przemycane do szkoły głównie przez Krukonów z rodzin albo okolic mugolskich). Zaraz za tajniakiem wysiadł z pojazdu taki mężczyzna, a właściwie wciąż jeszcze tylko młodzieniec - na bank nie miał osiemnastki - że aż serca w piersi przyspieszały bicie. Wysoki i smukły, ubrany stylowo i z wyczuciem, w kolorystyce ograniczonej do czerni, brązu i czerwieni, miał młodą, pociągłą twarz z oczami o kształcie oczu drapieżnego ptaka i pełnymi, jasnymi wargami. Jego ciemne włosy zaś opadały rozpuszczone nisko, bardzo nisko, niemal do samej ziemi. Nawet z daleka widać było, że gęste są i lśniące.

To on. To nauczyciel za Umbridge. Na pewno.

Po prostu obserwatorzy tak czuli. Jakby miał karteczkę z tą informacją naklejoną na czoło.

A potem pojawił się ten drugi. Cały mniejszy i delikatniejszy. Też miał na sobie trochę czerwonego, ale na spodniach, a do tego schludny, popielaty płaszcz i czarno-zieloną torbę na ramieniu.

Był jak swoista personifikacja terminu "młodszy brat" i chociaż niekoniecznie była to prawda, większość uczniów właśnie taką łatką go obdarzyło.

Młodszy brat nowego profesora.

Ich uczucia były mieszane. Zwłaszcza gdy do sztuki, jaką było przybycie do szkoły nowego wykładowcy dołączyła bardzo dziwnie ubrana kobieta. Ubrana jak chłopak! W spodnie z dziurami i za dużą koszulkę, która odsłaniała całe ręce i dekolt miała wcale wcale! Chociaż w Hogwarcie pod mundurkami nosiło się zwykły strój, uczniowie i tak uznali, że ta kobieta jest dziwna. Kilku szepnęło, że pewnie jest amerykańskim odpowiednikiem panienki do towarzystwa. Ale skoro koleś, który miał się nimi zajmować, prowadził się z takimi osobami... Czego miał ich niby nauczyć?

W magicznej Anglii wielu rzeczy uczono, ale nie wszystkie były ważne, i ponad połowa do niczego. Nie znający się za dobrze na ludziach uczniowie (ta wiedza przybywała im powoli, wraz z czasem), żyjący w szkole nie tylko dla nauki, ale też dla informacji, które mogłyby się przydać ich rodzicom, patrzyli chciwie. Na wszystko, bo każdy drobiazg mógł być ważny.

Imponowało im to, że przybysz, ich nowy profesor, nie boi się ani Umbridge, ani Dumbledore'a, ani pewnie samego Czarnego Pana.

Imponowało im to, że sprowadził Umbridge w dół z tego jej wyższości owego poziomu, nawiązał krótką rozmowę z nauczycielami i nawet to, że w jakiś sposób nieprzewidziany (bezczelnie ignorancki lub wręcz przeciwnie, rozsądnie spokojny) odparł lekko zaczepkę Snape'a.

W ciągu godziny przestraszył ich, zadziwił, urzekł, zainteresował... A potem zostawił z mnóstwem znaków zapytania w głowach, opuszczając Wielką Salę ramię w ramię ze swoim "młodszym bratem".

Jakim będzie nauczycielem?

Jak taki młody i pewnie lekkomyślny ktoś może się nadawać choćby na asystenta?

Czego będą się uczyć?

Czy teoria wciąż będzie samotna, pozbawiona na OPCM praktyki i szansy dla uczniów na skuteczną samoobronę w przyszłości?

Czy on naprawdę jest z Ameryki? Jak tam jest, jacy są tam czarodzieje?

Na pytania odpowiedzi na razie nie było i młodym uczniom z Hogwartu, obdarzonym wielką wyobraźnią, nawet pomimo problemów z Umbridge, pozostało czekać na następny dzień. I pamiętać, że to nie do końca wypadałby, gdyby tego następnego dnia wciąż pokazywali pana Jamesa Horr-Pattey'a palcami, szepcząc do sobie jakieś bzdury o Azjatach czy Francuzach.

On po prostu był. Przybył i był.

I miał się stać Nowym Nauczycielem. Już od pierwszej lekcji po śniadaniu następnego dnia; trzeci rok, Ślizgoni i Gryfoni....

Nowym Nauczycielem na cały miesiąc.

Uczniowie wiedzieli, że ich dotychczasowe plotki dotyczące Horr-Pattey'a przestaną istnieć jeszcze przed obiadem. Wielu zamierzało brać w tym udział.

Ale na razie dochodził wieczór i obiad już minął... Do wielu dotarło, że czas odrobić ostatnie lekcje i szykować się do snu (zanim współlokatorzy zajmą łazienkę).

S i l e n tOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz