22. Bitwa o Hogwart

494 43 106
                                    

17.01.2018r.
Korekta: 👌
Słowa: 3647

Osłony upadły.
Potężne szkarłatne zaklęcie uderzyło w nie z zewnątrz z wieloma setkami innych (słabszych trochę) i cała kopuła spłonęła, rzucając na wszystko wokół i wewnątrz upiorną poświatę.
Salazar ruchem ręki nakazał rozsunięcie się w poziomej linii wojownikom z kamienia, tworząc za swoimi plecami  żywą zaporę. Godryk prześlizgnął się między dwoma z ponad sześćdziesięciu postaci, rozciągających się na pierścień otaczający Hogwart, aby znaleźć się obok przyjaciela.
- Gotów na pierwszy ruch?
- Jest ich zdecydowanie więcej niż tysiąc - uśmiechnął się krzywo, sięgając dłonią do okularów. - Zaczynaj.
To wyglądało jakby tylko stali, a jednak nagle pierwsze rzędy śmierciożerców zaczęły zwalniać bieg do przodu. I wtedy, gdy Salazar już widział determinację w ich szeroko otwartych oczach i desperację wyrytą bruzdami zmęczenia i cierpienia w twarzach, których maski nie zasłaniały, płynnym ruchem zdjął okulary. Uczniowie Hogwartu mogli zobaczyć na żywo jak włosy-węże unoszą się, a pierwsi wrogowie zamierają w bezruchu, przeobrażając się w posągi. Gdyby byli w miejscu, w którym stał Godryk, mogliby zobaczyć kątem oka jak oczy mężczyzny mienią się bielą, a pierś zaczyna unosić się i opadać coraz szybciej. Wbrew pozorom moc gorgony nie działała od tak sobie. Używanie jej było męczące. Nadciągający śmierciożercy zrozumieli już, co się dzieje i rozpierzchli, rzucając na oślep do przodu losowe zaklęcia z nadzieją na trafienie w przeszkodę. Salazar zasłonił oczy ponownie i machnięciem różdżki osłonił się przed nadciągającą klątwą, dał znak przyjacielowi żeby wycofał się za linie kamiennych. Natężenie chaosu mogłoby go unieszkodliwić w bliższym starciu, a on zawsze w takich starciach był potrzebny... nie tylko jako medyk.
Slytherin przeszedł do ataku, niemal jednocześnie ciskając kilka zaklęć niewerbalnych w najbliższych śmierciożerców i nakazując swoim wojownikom ruszyć do przodu. Część grupy Helgi podążyła pod ich osłoną. Wszyscy wiedzieli, że gdy pierwsze klątwy zaczną padać, każdy plan się rozluźni i wiele będzie zależało przede wszystkim od sekund, impulsów, determinacji. Z wszystkich ustalonych reguł pozostaną główne założenia. A tym, co przede wszystkim mieli robić obrońcy szkoły było zabicie jak największej liczby wrogów i osłanianie Salazara Slytherina, który właśnie  unikając pięciu klątw, płynnym ruchem nadgarstka rzucił jakieś zaklęcie na skamieniałych śmierciożerców, nakazując im odwrót i skierowanie się przeciw  innym im podobnym.
- Uwaga! - krzyknął ktoś i w ostatniej chwili trzech uczniaków zasłoniło się tarczą przed okruchami wysadzonego w powietrze wojownika z kamienia. Opamiętali się szybko jak na tak młode osoby i nieporadnie odpowiedzieli na ten atak kilkoma paskudniejszymi klątwami, które przekazała im Helga, na wszelki wypadek nie tłumacząc działania. Dwie albo trzy zakapturzone postaci niemal natychmiast skonały, wijąc się z bólu na ziemi, na którą runęli.
Ale bitwa nie toczyła się tylko przed szkołą. Od strony zakazanego lasu skąd zaczęły nadciągać akromantule i dementorzy, rozbrzmiał odgłos wojennego rogu i nadeszły także centaury. Różnica polegała jednak na tym, że centaury wybrały ochronę szkoły. Pogalopowali przez błonia, ostrzeliwując przeciwników z boku, a potem zakręcili, wślizgując się między nich i zamek  z płynnością jakiej mogliby pozazdrościć wykwalifikowani tancerze jakiegoś egzotycznego tańca. Z murów padła pierwsza salwa zaklęć - przede wszystkim były to mniej lub bardziej udane patronusy - mających za zadanie zapewnić chociaż trochę osłony sojusznikom, którzy mieli do dyspozycji tylko prostą broń jaką mogli sami wytworzyć. Tyły zamku i drugi bok osłaniali strzelcy z góry, ciskając  czary wysadzające trafione obiekty w powietrze i rozsiewające na wolnej przestrzeni destrukcyjny ogień rozprzestrzeniający się w kierunku wroga. Dla tych, którzy liczyli na sforsowanie murów tam, gdzie poza kamiennymi była tylko garstka strzelców... Helga miała już powitalną niespodziankę. Gdy umówiona żółta flara pomknęła w niebo, wejścia dotychczas zamkniętych szczelnie szklarni, którymi nikt się nie interesował, otworzyły się. Wraz z założycielką, panią Sprout (oraz Snapem) najlepsi uczniowie eliksirów i zielarstwa przygotowali do pomocy w walce najniebezpieczniejsze z niebezpiecznych magicznych roślin świata. Między innymi diabelskie sidła otoczone kłębami mrocznej mgły, które błyskawicznie rozrosły się, rozszerzając potężne sploty bardziej i bardziej w głąb zielonych błoni. Godryk w ostatniej chwili czarem lewitacji usunął im Salazara z drogi, przenosząc go bardziej w lewo, co było mężczyźnie nawet na rękę ponieważ z tamtej strony kamienni nie nadążali z bardzo natarczywym atakiem, który składał się z ciskanych jednocześnie, destrukcyjnych klątw i zaklęć, wysadzających teren wokół wojowników i ich samych. Slytherin nie odwrócił się ani nie uczynił żadnego gestu w charakterze podziękowania. Natychmiast przeszedł do ataku, godząc w śmierciożerców zabijającymi i torturującymi zaklęciami.
Gdy obrońcom zamku szło za dobrze, a słudzy czarnoksiężnika padali zbyt gęsto i szybko, owy czarnoksiężnik dał znać i w kłębowisko zaklęć oraz postaci z wyciem wtargnęły wilkołaki. Sądząc po odmienionych postaciach - przede wszystkim alfy. Potężne, nieokiełznane i złaknione krwi. Salazar rzucił się do tyłu.
- Wszyscy do zamku! - zawołał do Godryka i dzieciaków, osoby wychylające się ze szklarni podjęły błyskawiczną decyzję o pozostawieniu rozrastających się drapieżnych roślin samopas i pomknęły niemal desperacko do linii kamiennych żołnierzy, a potem za ich plecami, pod ochroną mieczy i tarcz, do wrót.  Ostrzał z murów wzmógł się w miarę możliwości inkantowania lub myśli osadzonych tam (przede wszystkim) dzieciaków, aby ochronić Żółtych i kilku Rubinowych. Salazar zatrzymał się w luce, gdzie wcześniej stał jeden z kamiennych i zmusił resztki wcześniej przemienionych przez siebie śmierciożerców do rzucania się na wilkołaki, aby chociaż je spowolnić. Diabelskie sidła nie rozrastały się dosyć szybko, a
Centaury rozpierzchły się, uciekając przed jednym z naturalnych wrogów i ciskając obsesyjnie po kilkanaście strzał. W pewnym sensie na oślep.
- Salazar!
Slytherin nie odwrócił się, bestie były już o mniej niż dwieście metrów, gnały zwinnie wśród swoich, taranując ich, żywych czy z kamienia, z lekkością i łatwością. Jakiś nauczyciel szkoły, który był wśród obrońców, ale nie zdążył uciec, krzyknął, gdy wilkołak rzucił się na niego. Choćby chcieli, nie mogli go ocalić. Zacisnął mocno dłoń na różdżce, unosząc ją, nawet w tak dramatycznej chwili, z naturalną gracją i lekkością.
- Zamknij wrota! - krzyknął najgłośniej jak mógł, a potem szarpnięciem strącił okulary z twarzy. Upadły gdzieś w trawę. Wilkołak zawył, przyspieszył i... Spojrzał mu prosto w oczy. Slytherin stał sztywno, trzymając się rękoma stojących z obu stron wojowników, zaciskając swoje zęby na różdżce. Nie pierwszy raz w życiu.
Bestia zamarła i skamieniała dopiero o jakiś metr od niego, wyciągając potężną łapę do przodu. Pazury przesunęły się po boku czarodzieja, rozrywając materiał szaty i tnąc skórę  z płynnością rzeźnickiego noża. Gdyby nie zatkane usta, założyciel zawyłby z bólu. Cofnął się powoli, dotykając drżącymi dłońmi krwawiącej obficie rany. Przywołał okulary, ale jedyne co dotarło do jego ręki to resztki połowy oprawki.
Zaklęcia latały z góry z murów i od śmierciożerców. Slytherin tkwił w półpierścieniu kamiennych który powstał, gdy wrogowie zaczęli rozwalać pojedynczych wojowników, aby odsłonić wrota. Jedyną lukę zapchał skamieniały wilkołak, który robił za jego osłonę. Z oddali, która była jednak przerażająco bliska, dobiegały do niego skowyty różnych bestii i wrzaski będące zniekształconymi nazwami zaklęć.
Musiał coś zrobić, ale tak naprawdę nie wiedział jak. Pierwszy raz od dawna Salazar nie potrafił nawet się poruszyć, oszołomiony i odrętwiały... Ktoś chwycił go mocno za ramię, a on nie drgnął chociaż mógł to być wróg.
- Okulary - delikatna, dziewczęca dłoń położyła nową parę na jego ręce.
Znał ten głos.
Znał go, ale to nie było możliwe... przecież...! Wtedy, gdy zostali przeklęci, wszyscy...
- Jak to...? - spytał bardzo cicho, bojąc się, że właśnie w obliczu walki doświadcza jakiegoś mirażu.
- Czegoś się od ciebie nauczyliśmy - powiedziała postać, która stanęła u jego boku i tuż przy nim znów zabrzmiał ten głos. Miękki, płynny, stworzony do śpiewu i inkantowania pradawnych zaklęć, gdy jeszcze składały się na nie modlitwy do bóstw. - Wprawdzie tylko kilkoro... Ale zapieczętowaliśmy się w miejscach, których nie można było zniszczyć tak po prostu - dodała wyjaśniająco.
- Rozumiem - westchnął, czując, że zaczyna odzyskiwać czucie w ciele. Głosy, które wydawały się tylko częściowo do niego trafiać, stały się wyraźne. Nałożył okulary i spojrzał w kierunku dziewczyny. Zatroskany i wypełniony nowymi chęciami do życia, zlustrował wzrokiem urodziwą twarz o prostych szczerych rysach, w której wyróżniało się dwoje pięknych, szarych oczu ze złotymi obwódkami dookoła źrenic. Jasne loki opadały do ramion, które otulał materiał prostej, burgundowej sukni.
- W środku Godryk rozdaje uniwersalne różdżki z rdzeniami ze srebra żeby zaklęcia nie były obojętnym, nic nie dającym bodźcem dla wilkołaków. Wszyscy są już zmęczeni tak intensywnym użyciem magii, ale jeśli nie pozbędziemy się tych bestii to nie wygramy, a zostaniemy zeżarci.
- Przezbrojenie - mruknął, spoglądając przed siebie, aby dostrzec mieniącą się bańkę.
- Pomyślałam, że wojownicy mogą nie wytrzymać do końca naszej rozmowy i zabezpieczyłam nas dodatkowo.
- Wiesz jakie mamy szanse? - odchylił na chwilę głowę, przymykając powieki. Ich siły malały, musieli jak najszybciej zakończyć tę bitwę.
-  Na zwycięstwo? Sto procent - uśmiechnęła się szeroko, figlarnie. - Niektórzy już pobiegli na mury, żeby dorzucić kilka lepszych zaklęć do tego barwnego deszczu. A kilkoro innych zagłębiło się w podziemia, żeby atakować spod błoni.
Jej nowy optymizm udzielił się jego rannej, zdyszanej osobie.
- Czy wiesz ile jest u nas strat? - zapytał jeszcze, podnosząc z ziemi różdżkę, którą wcześniej upuścił, gdy dotarło do niego, że nie ma okularów i może stanowić zagrożenie dla własnych sojuszników, ale jednocześnie nie może zamknąć oczu, żeby nie ryzykować własnego życia.
- Zginęło pięcioro w terenie. Dwoje uczniów, troje nauczycieli. I jeszcze cztery osoby strącono z murów, gdy wychyliły się w złym momencie do strzału.
- Trzymamy się dobrze - ocenił.
- Rannych jest więcej - zauważyła.
- Ale żyją - poprawił okulary. - Gotowa?
- Nauczyciele przodem - uśmiechnęła się niemrawo. - Uczennice muszą nabrać tchu i odegnać wspomnienia.
Skinął głową, a potem prześlizgnął się pomiędzy wojownikami, rozdzierając pole, którym go osłoniła. Musiał dostać się do dowódcy tej pokręconej armii omamionych nie wiadomo czym istot i zabić go. Chwilę później wrota się otwarły i ponownie do walki ruszyli chętni z Hogwartu, uzbrojeni w nieznane w tym nowym czasie, ale dawniej często używane i naprawdę idealne przeciwko wampirom i wilkołakom, różdżki ze srebrem w rdzeniach. Dziewczyna zawołała do Godryka, każąc mu zachować ostrożność i pozostać wraz z ochotnikami w odległości nie dalszej niż dwieście metrów od wrót. Nie wyjaśniła czemu, ale posłuchał.

S i l e n tOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz