16. "Dziękuję wam"

503 50 79
                                    

07.11.2017r.
Korekta: 👍

James był spokojny w wielu sytuacjach, na przykład tej, gdy tuż nad jego łóżkiem pojawiła się wielka, sycząca i błyszcząca obręcz, a z niej wypadł człowiek. Dosłownie.
Przez chwilę z rosnącym rozbawieniem podziwiał jak gość siada, rozciera tył głowy i marudzi na zdecydowanie zbyt traumatyczną podróż, a potem chrząknął cicho, zwracając jego uwagę na swoją osobę. Podszedł bliżej, nie zwracając uwagi na lekko rozchylające się poły szlafroka w niebieskie ptaszki, który lubił nosić wieczorami jeśli kładł się później.

- Red Hand - pokręcił nieznacznie głową, opierając dłonie na biodrach. - Co takiego Strange ma dla mnie, skoro wysłał ciebie?

Mężczyzna spojrzał wprost ku niemu, jego włosy ładnie chwyciły światło wiszących naokoło świec tak, że prześlizgnął się po nich złocisty refleks. Wydały się przez to jak prawdziwe płomienie.

- Właściwie to dla Helliona - wyjaśnił trochę markotnie, przygryzając wargę. Wyraźnie nie zgłosił się na ochotnika do swojej misji. Pewnie znowu został wkręcony w jakiś zakład, który przegrał. Makao, kamień i reszta gromady czy karaoke...? 

- Czyżby zamierzał pomóc mu w oszukiwaniu?

- Wiem tylko, że Strange zrobił dla niego mały urodzinowy prezent i zmusił mnie do współpracy wrzuceniem do  jednej z tych jego dziur, przez które spada się i  spada, i spada... - Wyjął z kieszeni koszuli grubą kopertę, którą wyciągnął w jego stronę. - Mógłbyś dać mi buzi zanim ją zabierzesz? - dodał szybko, cofając nieznacznie rękę kiedy zobaczył blisko siebie jedną z bladych dłoni Jamesa.

Horr-Pattey zachichotał cicho, rozbawiony sytuacją, która jak się domyślił - miała już za chwilę nadejść, a potem nachylił nisko i pocałował go w policzek.

- Wróć o domu bezpiecznie, Red Hand - zażyczył, uśmiechając się niewinnie, a potem chwycił kopertę i lekko odskoczył do tyłu. Syknęło i jego towarzysz z okrzykiem zaskoczenia runął w dół, przez kolejne okrągłe wrota, po których pozostał tylko smętny snop, gasnących szybko, pomarańczowych iskier.

***

Hellion spotkał się z Mistrzem dopiero na śniadaniu, gdzie przyszedł z Upsem uczepionym głowy.
Czuł się wyspany i zmęczony jednocześnie. Czuł się spokojny i zmartwiony jednocześnie. Czuł się dobrze i źle. Wszystko było dualne, wszystko wirowało, walcząc o miejsce gdzieś w jego środku. Czuł się rozproszony wystarczająco, aby dla własnego dobra nie tknąć ani kęsa jedzenia. Pozwolił żeby Ups dopadł jego talerza i pochłonął całą owsiankę podsuniętą przez opiekuna.

- Wyglądasz fatalnie - skomentował zmartwiony James, wyciągając rękę i dotykając jego czoła. - Źle spałeś?

Zaprzeczył.

- W ogóle spałeś?

Potwierdził.

- Coś cię martwi?

Westchnął i wykonał w powietrzu gest oznaczający tyle co "pół na pół".

- Stało się coś złego, Hellionie?

Zaprzeczył.

- Dobrego?

Chciał potwierdzić, ale zawahał się. Właściwie nie wiedział czy to co się stało jest dobre. Zmarszczył brwi i przygryzł wargę. A może to wszystko było źle? Może pakował się w jakiś bałagan? I jeszcze sprawa Jamesa... Przecież Ravenclaw był bardzo stary i w dodatku posiadał dziwaczne zdolności, które zaobserwował chociażby podczas ich pożegnania poprzedniej nocy. Może potrafił obejść takie obietnice?

S i l e n tOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz