4

82 3 0
                                    


Shena

Wychodziłam właśnie ze szkoły. Nie odzywając sie do nikogo, przemierzyłam ogromny dziedziniec prywatnego liceum Sierra Academy. Szkoła dla dziewcząt z dobrych domów, z wysokim czesnym i "wysokim poziomem nauczania". Choć dla mnie, to tylko przynudzanie o historii Stanów Zjednoczonych i durnoty z chemi i fizyki, które i tak nie przydadzą mi się w życiu.

Na chodniku obok szkoły i dziedzińca, parkowały drogie auta. Często były to Audi, choć kilka dziewcząt które mijam na korytarzu, było przywożonych Bentleyami. Gdy moja matka to kiedyś zobaczyła, też starała się wynająć mi lepsze auto i przystojniejszego szofera. Ja, na aktualnego nie narzekam. Choć rzadko z nim rozmawiam, jest znośny... I młody, to najważniejsze.

Bałabym się podróżować sam na sam z dziadkiem po 70tce. Za dużo filmów oglądałam...

Budynek szkoły miał liczne zdobienia. Z tego co czytałam na tablicach informacyjnych, zbudowano go jeszcze w 18 wieku. Była to wtedy tak samo prestiżowa akademia nauk, z tym że przyjmowano do niej tylko dziewczęta z rodów szlacheckich. A teraz... Z plotek wiem, że niektóre z uczennic dostały się tu jedynie za pieniądze a ich średnia nie przekaczała nawet 3. Większość dziewczyn musiała mieć średnią ponad 5 aby je tu przyjęto, a co już mówić o stypendium tej szkoły...

Marzenie mojej mamy. Abym ja dostała stypendium i poszła na Yale. Żebym była wykształcona, jajogłowa, jak żartobliwie mówię.

Nie zapytała mnie nigdy, o czym marzę. A akurat medycyna czy prawo, czy inne takie zawody nie są dla mnie. Ciekawe, jak by zareagowała gdybym jej powiedziała że chcę być sprzedawcą w Sonicu albo w KFC...

Siedząc już w samochodzie, trzymałam na złączonych kolanach teczkę z pracami na zajęcia artystyczne. Szofer nie włączył radia, więc droga zleciała w ciszy, a ja, będąc coraz bliżej domu, w brzuchu miałam coraz większy skurcz. Nie chciałam stanąć twarzą w twarz z matką, a był piątek, godzina 17. Na 200% była już w domu, przecież w piątki pracuje tylko do 15tej.

Była szanowaną panią chirurg. Dnie spędzała w pracy, wieczory w domu bądź w papierologii w swoim gabinecie. Czasem też zostawała w domu, ale te dni były rzadkością. Wolałam kiedy zostawała całe noce w pracy. Wtedy przynajmniej nie musiałam słuchać jej uwag.

- Shena! Shena!

Usłyszałam jej fomalny ton głosu. Będąc już w korytarzu, zdejmowałam buty, wiedząc że zaraz  wyleci mi na "spotkanie".

- Shena... Shena, dziecko, wyprostuj się i spójrz na mnie!

Kobieta stała już naprzeciw mnie. W ładnie skrojonym swetrze i brązowych włosach spiętych w kok. Na jej chudej twarzy malowaly się już zmarszczki, których nie przykrył makijaż, o które dbała codziennie.

Matka nienawidziła kiedy się choć trochę zgarbiłam. Kiedyś nawet wciskała mnie w za małe gorsety, by oduczyć mnie tego nawyku..

Bo przecież "damy tak nie robią".

- Jak było w szkole, kochanie? - zapytała, już zmiękczając głos.

Gdybym mogła, parsknęła bym śmiechem. Najpierw krzyk, a potem "kochanie"...

Spuściłam tylko teatralni głowę i wyminęłam matkę. Poszłam schodami na górę, od razu zamykając drzwi od swojego pokoju na klucz.


Rozdział z Sheną, jak myślicie, co wydarzy się dalej w jej życiu?


Change MeWhere stories live. Discover now