24

18 2 1
                                    


Will

Właśnie wstawało słońce. Obserwowałem jak zza wysokich, porastających łąki traw, wyłania się świetlista kula. Minuta po minucie jest wyżej, świeci jaśniej, zmienia barwy z czerwieni na pomarańcz. A niebo dookła przechodzi z purpury w błękit, w ciągu czterdziestu minut...

W Hillard nie ma takich widoków. Dlatego tak zachwycam się tym spektaklem, już któryś z  kolei dzień.

Leżak oparty o dom, poranna kawa pośród ciszy, bo James i Courtney jeszcze śpią. Te momenty lubię najbardziej. Kiedy mogę pobyć sam ze sobą i przemyśleć wszystkie sprawy.

Jakie? Wracam wspomnieniami do ojca. Śmiać mi się chce, kiedy zadaje sobie pytanie czy zauważył że mnie nie ma.

A czy widział jak byłem ostatnio? Ostatniej nocy? Spał, a ja uprawiałem seks z Sue. Nie byliśmy cicho, a ten mamrotał do siebie, nie ruszając się nawet z kanapy bo nie miał siły.

Pewnie teraz robi to samo. Parsknąłem sam do siebie, nie mogąc już powstrzymać śmiechu. Tak, napewno zauważył że zniknąłem...

Przyjechaliśmy do Kansas trzy dni temu, koło południa. Wyjechaliśmy o piątej, ale... Bez Sue. 

Zmyła sie. Ciężko mi o tym mówić bo gdy wspominam tamtą noc z nią, i to że gdy się obudziłem leżałem sam w łóżku, mam ochotę uderzyć kogoś w twarz.

Nie wiem, czego to zrobiła. Znieczulałem myśli o niej marihuaną, ale teraz gdy jestem trzeźwy, to wraca. Bo kochałem ją, byłem najszczęśliwszy leżąc obok. Kiedy jej włosy w kolorze różu ocierały moją szyję, nie czułem drapania tylko podniecenie. A pocałunki? Kobieta idealna, potrafiła dać mi spełnienie, dać nadzieje że marzenia się spełniają.

Spełniłem narazie jedno. Ale jestem sam, sytuacja niezmienna...

Zawsze byłem sam. Bez matki, bez ojca... Matkę pamiętam, ale co mi po tym. Przywoływałem ją wiele razy za dzieciaka. Wierzyłem że może wrócić choć na moment i przemówić ojcu do rozsądku. Taka wiesz... ostatnia przysługa. Pozwoliłbym jej odejść, ona też by mogła zniknąć wiedząc że zostawia mnie pod dobrą opieką. A teraz?

Pewnie płacze tam na górze, widząc to wszystko. Zachlanego alkoholika, swojego syna który żyje na ulicach bo boi sie wracać do domu. Nie, nie tylko to. Nie chce wracać do domu, bo tam dzieją sie straszne rzeczy i nie chce być świadkiem śmierci swojego ojca.

Czego nazywam go ojcem?

Znów upiłem łyk kawy. Słońce wznosiło się coraz wyżej. Oświetlało teraz samotne drzewo pośród pola. Nie wiem co tam rośnie. Jęczmień? Pszenica? Nigdy nie odróżniałem. 

Był to ostatni łyk kawy. Wyciągnąłem się wygodniej na leżaku i oparłem kubek na klatce piersiowej. Przymknąłem lekko oczy, chcąc uchronić je przed słońcem.

Może bym jeszcze zasnął... Może warto. Może... warto też poszukać pracy, w końcu. Mamy pieniądze, ale co jak się skończą...

Znacie ten kawałek, Fast Car? Tracy Chapman? Zacząłem to nucić, miałem słowa w głowie... Czy to aby nie nasza historia? Czy ta piosenka nie opowiada...

Trzasnęły drzwi. Wyrwałem się z tej nostalgii.

Zza domu wyszedł James. Włosy w nieładzie, ubrany tylko w bokserki. Ale ten łobuzerski uśmiech na ustach musiał coś znaczyć.

Chłopak zbliżył się do mnie. Mogłem teraz policzyć wszystkie jego żebra. Zdecydowanie był za chudy.

- Zrobiłem to... - powiedział cicho. Nachylił się nade mną, a ja spoglądałem na jego twarz z zaciekawieniem.

- Courney będzie Panią Rhodes. Powiedziała Tak.

No, przynajmniej zaręczyny się udały. Tylko czego ja czuję, że zostawiłem coś bardzo ważnego w Hillard...


Cześć. Podoba się rozdział? Wkońcu dowiadujemy się co u Willa.

Change MeWhere stories live. Discover now