27

23 3 0
                                    

Shena

Tamten wieczór był zimny. Szyba przez którą spogladałam na auta przejeżdżające wylotówką z Hillard, była pokryta mgłą. Lampa nieopodal okna raz świeciła, raz przygasała, skrywając niewielki skwer przed hotelem w mroku.
Zegar na ścianie, wskazywał kilka minut po dziewiątej. Jednak, mimo wczesnej pory, oczy zamykały mi się a ciało odprężało. Nie czułam się zmęczona, dzień nie był intensywny. Jednak, mój organizm twierdził chyba inaczej.
Zeszłam z parapetu i rozejrzałam sie jeszcze raz po motelowym pokoju.    Podwójne łóżko, komoda z telewizorem, w korytarzu drzwi do łazienki. Stąpając boso po drewnianej podłodze, poszłam i obmyłam twarz wodą. Nie miałam ochoty na kąpiel, chciałam już dziś jedynie pozbyć się resztek makijażu i brudu, który złapałam idąc kilka kilometrów wzdłuż drogi.
Nogi nie odmawiały mi posłuszeństwa, choć myślę że rano pojawią sie zakwasy. Szukałam w internecie taniego motelu by zatrzymać się w nim na jakiś czas, poukładać dokładniej plany mojego nowego życia i odetchnąć. Miałam nadzieję że nikt mnie tu nie znajdzie choć miałam też pewność że matka już zgłosiła moje zaginięcie. Jeśli nie, zrobi to pewnie jutro rano gdy kolejną noc będzie spać sama w pustym domu.
Nie myślałam wogóle o niej. O tym jak bardzo jest zła czy jak płacze. Płakałaby, jak że... Ale na pokaz. Za dobrze ją znam i wiem że nie pała do mnie żadną miłością. I vice versa.
Zdjełam przepocone ubrania i założyłam dresy oraz męska koszulkę, które znalazłam w sklepie z odzieżą używaną w Dzielnicy Neonów. Kiedy tylko weszłam do tego sklepu, poczułam nieprzyjemny zapach i zobaczyłam tłumy ludzi oglądających ubrania na wieszakach. Przepchałam się jakoś między nimi i szybko wybrałam dla siebie nową garderobę, płacąc niewiele.
Musiałam oszczędzać. Żeby pieniędzy za biżuterie starczyło na jak najdłużej. W luźnych ubraniach weszłam pod koc, zapaliłam lampkę nocną i włączyłam telewizor.
Ostatnie co pamiętam z tego wieczoru to początek Con Air z Nicolasem Cagem. Oczy zamknęły się nie wiem kiedy...
A nad ranem, konkretnie nieco po szóstej, obudziły mnie kroki na korytarzu. Jakiś ranny ptaszek, pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok. Wierciłam się potem do ósmej, kiedy już postanowiłam wstać i skorzystać z ekspresu do kawy, który znajdował się w kuchni dostępnej dla gości, w przeciwnym skrzydle budynku.
Narzuciłam swoją skórzaną kurtkę i wyszłam z pokoju. Mialam zaspane oczy i potargane włosy. Na korytarzu nie spotkałam jednak nikogo kogo by to odstraszało.
Minęłam recepcje, hall w którym ściany wyłożono panelami imitującymi drewno co miało swój klimat i doszłam do stołówki. Mikroskopijnej, bo stały tam tylko trzy czteroosobowe stoliki z plastikowymi krzesłami. Aneks kuchenny miał kuchenkę, dwa zlewy i dużą lodówkę, jakby któryś z gości chciał coś przechować.
Stojąc przy ekspresie, zerknęłam w lewo, przez duże okno. Zajmowało cała ścianę a parapet pod nim znajdował się na wysokości kolan. Widać było niewielki zagajnik, tuż za nim ciągnęły sie pola uprawne. Pewnie w okolicy były też domki farmerów. Drewniane, które tak podobały mi się w książeczkach dla dzieci które kiedyś ogladałam.
Nie byłam nigdy na farmie. Rzadko kiedy mama mnie gdzieś zabierała. A jak już to na spotkania z bogatymi koleżankami do ich domów za grube miliony.
Nie wiedziała że podobały mi się niewielkie chatki z bali w środku lasu. Domki na farmach, psy ganiające po podwórkach.
Że nie tak wyobrażam sobie szczęśliwe życie. Nie wśród bogaczy i w luksusach.

Change MeWhere stories live. Discover now