12

42 2 1
                                    


Will

Obudziłem się i spojrzawszy za okno, zobaczyłem ciemne niebo. Zegarek przy łóżku wyświetlał cyfry składające się na godzinę piątą. Wstałem z niewygodnego materaca na metalowej ramie. Najtańsze łóżko jakie dało się kupić.

Narzuciłem walającą się na fotelu koszulkę i postałem chwilę przy oknie. Obserwowałem domy biednych ludzi, w niektórych paliło się światło. Albo chlali całą noc, albo nieliczni szykowali się do pracy. Większość z ludzi pracujących robi w fabrykach, kobiety są sprzątaczkami, a mężczyźni robią w warsztatach lub fabryce części samochodowych niedaleko.

Wyszedłem z pokoju. W niewielkim salonie była tylko kanapa i telewizor. Oraz zapach alkoholu, po którym butelka stała tuż obok kanapy. Na niej, spał ojciec, wyciągając głowę w tył. Telewizor wyłączyłem, a butelkę wyrzuciłem do śmieci. Potem, nie zapalając nigdzie światła by nie obudzić ojca, zrobiłem sobie kanapki z serem. Oprócz szynki i przeterminowanej konserwy, nic innego nie było w lodówce.

Kiedy się rozwidniło, wyszedłem na podwórko by otrzeźwić umysł po wczorajszej imprezie. Nie miałem kaca, ale też nie byłem w jakimś dobrym nastroju. Może to myśli, które dopadły mnie po przebudzeniu.

Zacząłem wspominać mamę.  Jej uśmiech, włosy i czasy, kiedy tata wiedział co znaczy "kochać". Dla mnie nigdy nie był jakoś specjalnie opiekuńczy, nie bawił się ze mną, nic. A mamę potrafił kochać. Całować, przytulać. Uśmiechał się przy niej, nie krzyczał. Był człowiekiem, a nie potworem którym jest teraz.

Tęskniłem za nią. Tęskniłem jak cholera. Ale co zrobić...

Wyszedłem na spacer. Z rękami w kieszeniach przemierzałem Hillard, które o poranku pokrywała mgła. Bezdomni jeszcze bardziej przypominali wtedy potwory, kiedy rzęzili w niezrozumiałym języku, wyłaniając się z oparów.

Dotarłem do starego domku z drewna, daleko od zabudowań. Nie mieli płotu, ogrzewania, a dach sypał się z roku na rok, często przeciekal. W takich warunkach przyszlo żyć Jamesowi.

Jego matka, mimo trudnej sytuacji i warunków mieszkalnych, których nie życzyłbym nikomu, była jednak bardzo pozytywną kobietą. Była kiedyś krawcową, ale kiedy jej zakład padł, zmuszona była wrócić na stare śmieci do tego miasta. James był kiedyś dzieciakiem, który żył normalnie. Poznałem go gdy miał niecałe siedem lat.

I co ciekawe, Hillard i tutejsza bieda go nie zmieniły. Nie stał się zgorzkniałym, narzekającym na wszystko debilem. A wielu uważało, że tak dzieje się ze wszystkimi przyjezdnymi tutaj.

- Wstałeś? - zdziwiłem się, wchodząc do pokoju Jamesa. Wilgoć zżerała ściany, a zacieki na nich rzucały się w oczy. Jednak, bywam tu tak często że już mi to nie przeszkadza.

Chłopak siedział na łóżku i wyglądał, jakby dopiero co się obudził. Courtney nie było z nim, chyba spałą dzisiaj u rodziców.

- Ledwo żyje - wychrypiał, uśmiechając się słabo. Drapał się w głowe, wyglądając przy tym za okno.  Miasto dzisiaj nie wyglądało ciekawie. Gdy zaświeci słońce, ludzie potrafią uśmiechnąć się choć na chwilę. A przy takiej pogodzie każdy snuje się jak zombie.

James wypił wczoraj więcej niż ja... i nie dziwi mnie, że czuje się jak żywy trup.


Kolejny rozdział, jak wam się podoba? :)

Change MeWhere stories live. Discover now