20

24 2 1
                                    


Shena

Theodore poprowadził mnie do stolika w głębi lokalu. Było tam spokojniej i ciszej, co mi odpowiadało bo za muzyką jazzową niespecjalnie przepadam. 

Siedziała z nami dziewczyna, którą widziałam w tym barze już kiedyś. Różowowłosa, która zachwyciła mnie swoim wyglądem jak i uśmiechem, bo cały czas była wesoła i tańczyła, jakby nie liczyło się nic innego. 

Miała na imię Sue. Sącząc colę z whisky, spoglądałam na nią, widząc w dziewczynie idealny materiał na przyjaciółkę. 

A Theodore? Był zabawny, szarmancki. Opowiadał o swoich rodzinnych stronach i o tym jak długo Sue mieszka w jego sercu, ale dopiero niedawno zdecydował się wyznać jej miłość. Mówił, że jutro wraca do Kansas gdzie mieszkają jego rodzice, a Hillard, jest tylko miejscem gdzie przyjechał na miesiąc z Sue, odpocząć po zaliczeniu studiów.

Gratulowałam chłopakowi. Studiował architekturę, ale twierdził że wybrał ją tylko dlatego że na kierunkach artystycznych nie mieli już miejsc. Mówił o sobie jak o niespełnionym malarzu, fotografie. Że to jest jego pasja, uchwycenie chwili na papierze. 

Imponował mi. Złapałam się na tym, że wpatrywałam się w niego jak w idealny obraz. Jak w człowieka bogatego, ale też mającego kulturę osobistą. Nie snoba, a takiego zwyczajnego chłopaka. Chyba musieliśmy się rozgadać, żebym porzuciła mylne, początkowe sądy o nim. 

Dochodziła druga w nocy. Wyłączyłam telefon, bo nie chciałam słuchać głosu matki. Ale, gdy wyszłam z baru dotarło do mnie, że i tak muszę wrócić do domu...

A tym bardziej... Pijana nie byłam, ale gdy tylko wejdę do domu, matka od razu zwyzywa mnie od alkoholików, choć jeszcze nigdy nie piłam nic innego oprócz wina, i to w małych ilościach. Na uroczystych kolacjach w naszym domu. 

Theodore i Sue wyszli chwilę po mnie, gdy wdychałam wilogtne powietrze. Na ulicach pojawiała się mgła, a grupki znajomych chodziły wszędzie. Dało się słyszeć krzyki, śmiechy... Tak jak ostatnio kiedy tu byłam.

- My z Sue musimy już iść, ale - Theodore sięgnął do kieszeni swoich spodni - Zadzwoń jakbyś była w Kansas. 

Podał mi zwinięty świstek papieru. Zobaczyłam cyfry, składające się na numer telefonu. 

- Dziękuje, napewno zadzwonię - Uśmiechnęłam się w jego stronę, jedną nogą kierując się w stronę swojego domu.

Chłopak, obejmując Sue, odszedł. A ja, niepewnie, zaczęłam iść przed siebie. Co mam teraz zrobić?

Matka napewno nie śpi. Czeka aż wrócę by zmieszać mnie z błotem. 

Przeszłam kawałek, od niechcenia zaglądając w każdą wąską uliczkę między budynkami. O drugiej w nocy, chyba dopiero wtedy ta dzielnica ożywa. Jest tu tak kolorowo, radośnie, a jednocześnie budynki są stare i surowe. Ma to jednak swój klimat, który pokochałam już za pierwszym razem. 

Byłam pod swoim domem. Glany, były nawet wygodne bo przeszłam w nich spory dystans. Gdy dochodziłam pod ganek, światło w salonie rozbłysło. Uciekłam od razu, na wschodnią stronę domu.

Było tam wejście do piwnicy. Kiedy ojciec żył, bawiłam się tam w chowanego z dziećmi jego siostry. Miałam z pięć lat, od tamtego czasu wogóle tam nie schodziłam...

Ale drzwi był otwarte. Weszłam, od razu zaciągając się smrodem stęchlizny bo piwnica w naszym domu służyła za składzik niepotrzebnych rzeczy. 


Przepraszam za tą czteromiesięczną nieobecność. Nie wiem kiedy dodam kolejny rozdział, nie mam teraz komputera, także... bądźcie cierpliwi.

Jak myślicie, czy Theodore i Shena jeszcze się spotkają? I, co dziewczyna planuje zrobić tej nocy? Czy spotka się z matką? :)


Change MeWhere stories live. Discover now