5

48 1 0
                                    


Will

Zapyziałe witryny sklepów nie przyciągały wzroku. W wystawach nie było praktycznie nic, do tego brudne szyby odstraszały. Siedziałem właśnie pod jedną z takich, obserwując przechodzących chodnikami ludzi.

W tej dzielnicy rządzi, i zawsze będzie rządził pieniądz. Dowiedziałem się wczoraj, że za 20 dolców zatłukli pewnego staruszka w zaułku, tym do którego mam teraz jakieś 40 metrów. Policja już zabrała ciało i od razu uznali to za napad za dobrze znają getta.

Mężczyzna był podobny do mnie. Nie miał nic, a umiał się podzielić ostatnią kromką chleba. Znałem go, kilka razy natknąłem się na niego, penetrując śmietniki. Robiłem to, bo w kontenerach można czasem znaleźć ciekawe rzeczy. Na przykład, tą koszulę co mam na sobie, znalazłem po prostu pod śmietnikiem kilka miesięcy temu!

Nic nie poradzę, że nie mam kasy, a nieletnich nie zatrudniają w okolicznych sklepach i jednej myjni samochodowej. To działa tak "Jesteś stąd? Pewnie złodziej i ćpun!". Od razu przyklejają ci taką metkę i odsyłają z kwitkiem...

A kiedy mówisz, że jesteś inny, wyśmiewają ci sie prosto w twarz. Wiele razy to widziałem, za każdym razem gdy pytałem o pracę.

Jak sprzedawca, sprzątacz czy nawet roznosiciel poczty... Zero opcji, bracie...

Większość osób, które mnie mijały, to ludzie po czterdziestce. Jeśli byli stąd, pewnie siedzieli na zasiłku, bo nie mają jakiegokolwiek wykształcenia. W tej okolicy nie ma dobrych szkół, więc większość mieszkańców dzielnicy kończy edukacje na Elementary School, nieliczni idą do liceum, a studenta znałem tylko jednego...

Wyprowadził się od razu, szczęściarz...

Czy myślałem, żeby stąd uciec? Tak, ale gdzie? Nie mam nikogo, nie ma opcji na samochód czy prawko ani pieniędzy na bilet na autobus.

Siedziałem pod monopolowym, jakich wiele na tej ulicy. W tej  bardziej rozbudowanej części Hillard, bo tak nazywają te okolice, jest wiele monopolowych. Praktycznie, gdyby ich nie był jakieś 20% mieszkańców skończyłoby w Hillard Psychiatric Center. Tak ładna i niepasująca do miejsca nazwa, odnosi się do ośrodka dla wariatów. Na nasze nieszczęście, niezamkniętego. Ludzie stamtąd dostają przepustki, więc nigdy nie wiesz czy ten dziwny gość którego mijasz na ulicy jest pijany, naćpany, chory na głowę czy po prostu... normalny.

dziwne mamy tu sąsiedztwo. Mówili "Musisz przywyknąć". Do odgłosów seksu w zaułkach, do strzykawek rozrzuconych normalnie po chodnikach, do popielniczki na co drugim rogu i starców śpiących na przystanku autobusowym...

Ale ja nie przywykłem. Może jestem głupcem i mnie też powinni zamknąć w psychiatryku, ale wierze w lepsze jutro.

Spojrzałem w prawo, w stronę jedynego fastfood w promieniu dwóch kilometrów. Spośród tłumu podobnie ubranych ludzi, którzy wracali pewnie z warsztatu Shaggy'ego, wychaczyłem jednego mężczyznę. Nazywa się Freddy, znam go od niedawna bo James zabrał mnie kiedyś do niego na imprezę.

Mężczyzna był wysoki, chudy i umazany smarem, a krótkie włosy zawsze nosił tłuste. Co jednak nikogo tu nie dziwiło. Wszyscy lubili ludzi od Shaggy'ego, bo przynajmniej mieli pracę. A z twarzy, Freddy wyglądał jak mój starszy o dwa lata kumpel, a nie gość z dzieckiem i żoną.

- Cześć. Masz co chciałem? - podałem mu ręke, chcąc szybko załatwić biznes i pozwolić mu wracać do swoich spraw.

- Co ty tak ostatnio dużo jarasz? Nie wykituj, brachu - Zaśmiał się Fred, sięgając spracowaną dłonią do kieszeni spodni ogrodniczek.

Wyciągnął. Pakiet z pokruszonym zielskiem, za który kiedyś mu oddam.

A przynajmniej, tak mówię za każdym razem, bo jestem spłukany i raczej to się nie zmieni.


Hej. Kolejny rozdział, Will przybliżył wam obraz miasteczka i pochwalił się jednym ze swoich "przyzwyczajeń". Zapraszam do czytania moich innych opowiadań, komentowania i gwiazdkowania :p



Change MeWhere stories live. Discover now