Rozdział 7

95 12 23
                                    

*Lekarz*

Robiło się coraz gorzej. Ekran nagle coraz wolniej pokazywał bicie jego serca. Ratowaliśmy go. Niestety to nic nie dało. Jedno PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII. Koniec. Jego serce jeszcze lekko biło. Był w śpiączce. Podłączyliśmy go do tlenu i innych maszyn. Musiał na razie zostać rośliną. Jeśli przez 3 dni się nie obudzi to... Odłączymy go. Będzie musiał umrzeć. Skończyliśmy wszystko. Takie rzeczy u nas bardzo rzadko się zdarzają. Wysłaliśmy jedną pielęgniarkę do jego dziewczyny.

*Pielęgniarka*

Weszłam do pokoju Yvette.

-Dzień dobry-Powiedziałam

-Witam.

Usiadłam na krześle obok niej. Złapałam ją za rękę.

-Połóż się. - Powiedziałam.

-Czemu?

-Połóż się. Mam dla ciebie coś bardzo ważnego do powiedzenia.

-Dobrze.

-Twój chłopak miał właśnie operacje. Już zmierzaliśmy do końca. Nagle jego serce przestało bić. Nie udało na się go uratować. Na razie jest w śpiączce. Przez 3 dni będzie rośliną. Jeśli przez te 3 dni się nie obudzi, będzie trzeba go odłączyć od tlenu.

*Yvette*

Zamarłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zaczęłam płakać. Dusiłam się. Ostatni tydzień to jakiś pech. Porwanie, wypadek teraz jeszcze Frosty może umrzeć. Co jeszcze?! Dobrze, że pani kazała mi się położyć, bo bym chyba zemdlała. Nie mogłam powstrzymać łez.

-Może mnie pani zostawić samą? - Zapytałam.

-Oczywiście, ale jak coś będzie się działo, to pamiętaj, zadzwoń na dzwonek.

Pielęgniarka wyszła. Ja odwróciłam się i wtuliłam się w poduszkę. Zaczęłam w nią płakać. Gdy już przestałam, zadzwoniłam do Gabrysi.

-Cześć.

-Hej.

-Muszę ci coś powiedzieć.

-Okej mów.

-Frosty jest w śpiączce. Jeśli za 3 dni się nie obudzi to koniec.

-Kurwa mać! Zaraz przyjedziemy.

Rozłączyła się. Jeszcze gorzej zaczęłam płakać. CZEMU JA?!! CZEMU ZAWSZE KURWA JA? JAK DOPADNĘ TYCH JEBANYCH IDIOTÓW, TO JA NIE WIEM, CO IM ZROBIĘ! PIZDY JEBANE! Zaczęłam przeglądać zdjęcia moje i Bena razem. Przy każdym zdjęciu coraz bardziej płakałam. A na tych gdzie spał to aż się dusiłam. On jest taki uroczy. Kocham go nad życia. Co ja bez niego zrobię?! Nie wierzę w to wszystko. Jak tak kurwa można?! Czy on coś przede mną ukrywał? Nie.. Na pewno nie. Przecież on taki nie jest i nie ma żadnych wrogów. FUCK. Już nie wiem co mam robić.

*Gabriela*

Wieczorem piłam z koleżankami. Wódkę. Co innego? Musiałam jakoś odreagować na to wszystko. Wywaliłam się na ulicy dwa razy. Raz mnie prawie rozjechał samochód. FAZA. Rzadko co piję wódkę. Przyszłam do domu najebana. Była północ. Szkoda, że Yv i chłopaków nie było. We czterech zawsze było najlepiej się upijać. Rzuciłam się na łóżko. Nie poszłam się nawet umyć. NIC. Rodzicie spali. Rano oczywiście kac. Woda i ogórkowa była już gotowa. Mama mi pewnie rano zrobiła jak zauważyła cały zarzygany kibel. Napisałam do niej.

-Kocham cię mamo! ❤️

-Ja ciebie też kochanie, ale następnym razem mniej pij i spuszczaj wodę w łazience 😂😘

Rodzice byli w pracy. Po tej zupie zrobiło mi się lepiej. Wzięłam jeszcze jakieś tabletki. Było jeszcze lepiej. Postanowiłam, że skoro jest dobrze to pojadę do matki Tomka. Byłam już na miejscu. Nagle dostałam telefon od Yvette. Szybko zagoniłam matkę Bena i Tomka do samochodu. W środku im szybko wyjaśniłam co się dzieje z Benem. Jego mama płakała. Byłyśmy na miejscu. Pobiegłyśmy szybko do szpitala.

-Proszę pana możemy go zobaczyć? - Zapytałam.

-Tak, ale niech któraś pójdzie po jego dziewczynę.

Mama Tomka poszła po Yv. Chwilę później ja byłyśmy wszystkie lekarz otworzył nam drzwi.

*Yvette*

Gdy weszliśmy na łóżko leżał mój Ben. Miał wiele kabli przypiętych do siebie. Miał dużo szwów. Leżał tak słodko. Na jego policzku było widać łzę. Miał zamknięte oczy. Nie miał brody. Musieli mu zgolić do zszycia rany na brodzie. Był lekko uśmiechnięty. Tak go wygłodzili. Kości mu było widać. Biedaczek mój kochany. Pobiegłam do łóżka, załapałam go za rękę i przytuliłam się do niego. Nie mogłam przestać płakać. Łzy mi leciały aż Frosty miał mokrą plamę na koszulce. Nie mogłam na niego patrzeć. Wyglądał tak uroczo. Tak bezbronnie. Ludzie są źli. Jak mogli mu to zrobić.

-Chciałem pani powiedzieć, że mam dla pani wypis i dzisiaj możesz już opuścić szpital. Oczywiście możesz przyjeżdżać do Benjamina kiedy chcesz.

-Dobrze. Dziękuję.

Pocałowałam Bena w czoło. Nachyliłam się nad nim.
-Wszystko będzie dobrze. Dasz radę. - Szepnęłam do niego na ucho. Jeszcze raz go pocałowałam. Wzięłam jego różową bluzę z krzesła aby sobie ją nosić żeby mi go nie brakowało. Poszłam się spakować. Postawiłam na parę dni zostać u Gabrysi na parę dni póki jej rodziców nie ma. Pojechaliśmy jeszcze do matki Bena po psa i zajechaliśmy na miejsce.

MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE DOSTALIŚCIE RAKA, BO JA NIE PŁACĘ ZA OPERACJE ANI NIE WSPIERAM.

Without notice~JetCrew Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz