Rozdział 5

129 10 12
                                    

*Marlena*

Nie mogłam spać pół nocy. Cały czas męczyło mnie to, gdzie jest mój syn i jego przyjaciel. Kto ich porwał? Czemu to zrobił? Czy wszystko dobrze? Oni wrócą? Oni jeszcze żyją?! Tak właśnie wyglądała moja noc. Najgorsza noc. Żadna matka by nie chciała w taki sposób stracić swojego dziecka. Rano wyglądałam koszmarnie, czerwona jak burak i zaspana. Pomyślałam, że przecież już dzisiaj może ich odzyskamy. Była już 9.00. Poszłam zjeść śniadanie. Ogarnęłam się. Czemu mojego męża prawie nie obchodzi ta sprawa?!

-Wstawaj. - Krzyknęłam do niego.

-Czemu?

-Nasz syn i jego przyjaciel zaginęli, a ty nic?. Oni jest w niebezpieczeństwie, a ty wyglądasz, jakbyś miał na to wyjebane!

-Nie mam na nic wyjebane. Po prostu wiem, że oni zawsze sobie dadzą rade. Co jam mam może kurwa wziąć ich zdjęcie patrzeć się kurwa i płakać?! Ja staram się tym tak bardzo przejmować, a nie jak ty wielki dramat robisz.

-Masz kurwa zamiar z nami jechać?!

Nie odpowiedział. Wyszedł z domu. Otworzyłam drzwi.

-Gdzie ty kurwa idziesz?

Pobiegłam do niego. On mnie odepchnął.

-Idę się przejść i się nad tym wszystkim zastanowić. A nie nawet nie waż się kurwa za mną iść! - Wrzasnął.

Wróciłam do domu. Nie rozumiałam, czemu tak się zachowywał. Zadzwoniłam do matki Benjamina.

-Cześć. Jedziesz z nami do tego lasu?

-Tak. Zaraz przyjedziemy.

Chwilę później ktoś zapukał. Dobra to była Maddy (mama Fruta).

-Gdzie twój mąż? - Zapytałam.

-Powiedział, że za bardzo dramatyzuje i wyszedł z domu.

-Mój też. Może oni coś knują?

-Niech tylko wróci do domu, a z nim pogadam.

-Chcesz kawy?

-Tak, dzięki.

Poszłam do kuchni zrobić kawę. Przerwał mi telefon.

-Dzień dobry. Jest pani w domu? Z tej strony Gabrysia.

-Tak oczywiście.

-Mogę teraz przyjechać już?

-Możesz. Chcesz kawę?

-Z wielką chęcią. Zaraz będę.

*Gabriela*

Pojechałam do Marleny. Byłam już pod domem.

-Dzień dobry!

-Cześć. - Powiedziała matka Bena.

-Witam! - Krzyknęła z kuchni mama Craze'a.

Przyniosła kawy. Postawiła je na stół. Gdy już wypiłyśmy, nagle do drzwi zapukała policja.

-Dzień dobry.

Powitaliśmy się wszyscy i po chwili poszliśmy do samochodu. Jeden policjant schował się w bagażniku, a policjantka schyliła się z tyłu za kierowcą. Zajechaliśmy do lasu. Stało ta dwóch facetów z worem. Policja nap pożyczyła pieniądze. Wyszłam do nich. Cała się trzęsłam. Rzuciłam im torbę z pieniędzmi. Oni podali mi wór. Przyszła matka Tomka i Bena i zaniosłyśmy worek do samochodu. Specjalnie wszystko przedłużałyśmy, żeby bandyci trochę odeszli i policja potem ich dogoniła. Chwile później policja za nimi pobiegła. Zaczęli strzelać. Jednak oni się nie zatrzymywali. Zeskoczyli z wielkiego klifu. Policja za nimi nie skoczyła. Pewnie i tak nie żyją. Będą później musieli tam pojechać. Wysłali do nich inna policje i wrócili do nas. Pojechaliśmy do domu. Otworzyliśmy wór, leżał tam nieprzytomny...

*Yvette*

Cały czas źle się czułam, że nie mogę im pomóc. Chciałam tej nocy uciec. W środku nocy się obudziłam. Niestety nie miałam sil. Czułam się gorzej. Zasnęłam. Rano si obudziłam nad moją głową stal Frosty. Zobaczyłam go i objęłam. Zaczęliśmy się całować. Byłam w 7 niebie. Nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Nagle obudził mnie lekarz.

-Bardzo pani krzyczała. Wszystko dobrze?

-Tak.

Nie mogłam uwierzyć, że to sen. Rozpłakałam się. Była nadal noc. Powiedziałam sobie NIE. Wyszłam po cichu ze szpitala. Nie miałam pojęcia jak dojść do domu. Nagle zaczęły dzwonić alarmy. Zaczęłam uciekać. Za mną biegło dwóch lekarzy. Zanim się obejrzałam, przede mną złapał mnie inny lekarz. Wróciliśmy do szpitala.

-Czemu pani chciała uciec?

-Ja chcę wrócić do domu. Mój chłopak i jego przyjaciel zostali porwani, a ja nie mogę innym pomoc ich szukać.

-Nie może pani wyjść ze szpitala, póki pani nie wyzdrowieje. Niech pani zaczeka jeszcze te 2 dni. Zrobimy jutro badania i będzie wiadomo czy może pani opuścić szpital.

Po czym lekarz wyszedł z pokoju. Poszłam dalej spać.

Without notice~JetCrew Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz