Rozdział 8

108 7 12
                                    

*Yvette*
Gabi zawiozła mnie potem do domu, abym się spakowała. Gdy już byłam gotowa, wróciliśmy do mnie. Pies bardzo piszczał. Cały czas chodził smutny. Nie miał ochoty jeść. Nie cieszył się z niczego.

-Pewnie tęskni za Benem. - Powiedziała.
-Może. Zadzwonię do lekarza, spytam się, czy Buddy może z nami przyjechać.

Zadzwoniłam do lekarza.

-Dzień dobry. Co tam
z Benjaminem?
-Na razie nic.
-Mam do Pana ważną sprawę. A więc. Czy pies może przyjechać, zobaczyć go?

-Może. Oczywiście, że może.

-Dobrze. Dziękuję. To ja tyle chciałam. Do widzenia.

-Do zobaczenia.

Rozłączył się. Odłożyłam telefon.

-Zgodził się! No kto jutro pojedzie do Pana swojego?

Pies nie reagował, chociaż podniósł uszy do góry. Poleciała mi łza, gdy pomyślałam o Benie. Przytuliłam Budd'iego.

-Ej chcesz drinka? - Krzyczała z kuchni Gabi.

- A co ty sobie myślisz. Rób!

A więc wieczór spędziliśmy, pijąc i oglądając. Wiem, że w takiej sytuacji to powinno wyglądać inaczej, ale potrzebuję od wszystkiego odpocząć. Mam prawo. Niedawno wyszłam ze szpitala i to nie z choroby tylko z obrażeń po samochodzie więc co może mi się stać. Wypiłyśmy z 7 takich drinków. Potem jeszcze Whisky. Nie byłyśmy jakoś pijane czy coś, ale rano i tak kac, mały, ale kac. Po południu, gdy już było lepiej, zadzwoniłam do matki Toma.

-Dzień dobry. Jedzie pani z nami do Bena?

-Nie ja dzisiaj nie. Mam konflikt z mężem.

-Dobrze. Życzę powodzenia. Do widzenia.

Rozłączyłam się. Chciałam dzisiaj jechać tam sama z psem.

-Jedziesz z nami? - Zapytałam Gabrysi.

-Nie. Nie mam chęci.

-Okej. To ja jadę. Pożyczam auto.

-Dobrze. UWAŻAJ KURWA!

-Dobra!

Wzięłam psa na smycz. Posadziłam z tyłu i odjechałam. Jechałam jak najbardziej ostrożnie. Bałam się kolejnego wypadku. Chwilę później byłam na miejscu. Wyszłam z samochodu. Wzięłam psa. Poszliśmy do szpitala. Wyjechaliśmy na piętro widną i weszliśmy do pokoju. Pies zaczął bardzo piszczeć i się ciągnąć. Zamknęłam drzwi, aby nie uciekł i spuściłam smycz. Od razu skoczył na Bena. Położył się na nim i skamlał. Zrobił takie biedne oczka, aż mi łzy poleciały. Podeszłam do Bena. Załapałam go za rękę i uklękłam. Płakałam jak walnięta. Dusiłam się. Tak bardzo płakałam, że aż nie dawałam radę oddychać. Buddy wtulał się w jego bluzę. Ja położyłam się obok niego na łóżku i leżałam tak z nim. Tak bardzo mnie serce bolało, jak patrzyłam na jego rany. Był tak bardzo poturbowany. A jego kości. Boże. Biedaczek. Mam nadzieję, że on się obudzi. On jest za młody, żeby umierać. Tyle razem przeżyliśmy. Nie możemy tak dłużej?!! Nagle po głowie przeszły mi wszystkie wspomnienia. Jeszcze gorzej płakałam. Byłam bardzo przytulna do Bena. Zasnęłam tam z nim.

*Marlena*

Siedziałam w domu. Przeglądałam album rodzinny. W radiu leciała jakaś muzyka. Psy coś rozrabiały na podwórku. Nagle zaczęły szczekać. Pewnie ktoś przyszedł. To był mój mąż. Wszedł najebany jak świnia do domu. Podarte ubrania. Siniaki.

-Co tu kurwa znowu robiłeś?!

-Nic. Odwal się ode mnie!

-Wiesz co. Jeszcze raz ty przyjdź mi w takim stanie do domu, a ja żądam rozwodu.

-To aby się odstresować.

-Odstresować się?!! Ty siebie słyszysz?!! Nie raz wracasz do domu nawalony jak świnia! Więc nie pierdol głupot!

-Mam tego dosyć!

-Jak coś ci nie pasuje, to wyjdź z tego domu. Tylko niech potem nikt nie przychodzi do mnie na skargę, że mąż chodzi nawalony po mieście. Jak masz iść, to idź i kurwa już możesz nie wracać!

Wyszedł. I dobrze. Już byłam taka wściekła. Jak tak można. Jego syn jest w niebezpieczeństwie, a on kłamie mi w żywe oczy, że to aby się odstresować. Przecież on tak co tydzień. Zamknęłam drzwi na klucz, żeby przypadkiem nie wrócił i poszłam do swojego pokoju spać.

*Craze*

Leżałem w ciemnej dziurze. Chyba na dole jakiejś studni. Budziłem się, mdlałem, budziłem. Byłem osłabiony. Jedyne co było dobre to chyba to, że mi przynosili czasem coś do jedzenia. Frutiego głodzili. Biedny Ben. Ciekawe gdzie teraz jest i co się z nim dzieje. Pomyślałem o tym wszystkim. O mojej rodzinie.. O moich rodzicach.. On Benie. Zacząłem płakać. Miałem tego dosyć. Próbowałem się wydostać z tej studni, ale nic. Byłem za słaby, żeby wstać. Co chwila mdlałem. Budziłem się na jakieś 15min. I znowu. Nie dawali mi picia. Byłem odwodniony. Byłem bezradny. Co ja miałem robić? Siedzieć i czekać, bo na ucieczkę nie ma sensu, skoro ja wstać nie potrafię.

Mam nadzieję, że wam się podoba i, że przetrwaliście.

Without notice~JetCrew Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz