10. Bo marzenia się spełniają

45 4 0
                                    

*perspektywa Skyler*

Chwilę po nastaniu godziny ósmej nad ranem, czas mojego spoczynku zakończył się, ze względu na poranny obchód. Dzięki niemu dowiedziałam się, że co godzinę z mojego organizmu będzie upuszczana czerwona ciecz, pod wymówką robienia badań. Mimo iż standardy pożywienia w amerykańskich szpitalach były zakakująco dobre, ja nie miałam ochoty nic jeść. Zwyczajnie nie byłam głodna, pomijając przy tym fakt, że danie wyglądało całkiem apetycznie i kusząco. Z resztą, przed operacją, tak, czy tak, nie powinnam nic spożywać.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos dzwoniącego telefonu, dlatego sięgnęłam po urządzenie, odbierając przychodzące połączenie.

Tak? – zaczęłam lekko zaspanym głosem, przecierając dłonią twarz.

Witaj, Aniołku. Można już przyjeżdżać? – po drugiej stronie usłyszałam radosny głos Andy'ego.

Myślę, że tak, ale nie ma potrzeby, żebyś przyjeżdżał, naprawdę. Daję sobie radę – mimowolnie na mojej twarzy zagościł uśmiech zadowolenia, bo sam fakt, że Andrew chciał mnie odwiedzić, był bardzo miły.

Wiesz, lepiej siedzi mi się z tobą, na niewygodnym krzesełku niż tutaj, samemu. Będę za dziesięć minut, hej – również pożegnałam się z chłopakiem, nadal trzymając telefon w dłoni, bowiem zamierzałam skontaktować się ze swoją rodzicielką. Po krótkiej wymianie zdań dowiedziałam się, że i ona również zjawi się niebawem w szpitalu.

Odłożyłam smartfon do szuflady, zaczynając wpatrywać się w sufit, który na daną chwilę wydawał mi się być interesującym punktem zaczepienia. Pomyśleć, że spełnianie marzeń, wygląda dokładnie tak. Mozolnie, bezentuzjastycznie, beznadziejnie...
Mimo wszystko, mimo że codziennie wyobrażałam sobie inaczej ten moment, w którym będę oczekiwać na kolejną szansę od losu, nawet z tej najgorszej strony, chciałam tego. Nieważne było cierpienie, ból, rozpacz, smutek ujawniony poprzez radość. Ważne było tylko to, że po deszczu wychodzi słońce, więc i dla mnie promyk nadziei nadal nie zgaśnie, nawet nie wyblaknie. Będzie świecił zdecydowanie mocniejszym płomieniem, ogrzewając coraz to większe obszary świata. Z nim mogłabym pokonywać góry i niziny, wzloty i upadki, piekła i niebiosa, miłości i rozstania, a nawet radości i smutki, do czasu, kiedy w mojej świadomości zawitałby fakt, że istnieje taka liczba, w której ilość przeżytych wiosen wnioskuje, iż nasze życie powinno nabrać pewnego typu ustatku, zapewnienia poprzez założenie czegoś na wzór osady, która będzie należała tylko do nas. Czegoś, co przypomina grono osób, które wzajemnie się o siebie troszczą, wspierają w ciężkich momentach, a cieszą w tych przepełnionych sukcesami. Czegoś, co można nazwać rodziną.
Sugerując się moją aktualną posadą w dzisiejszym świecie, możnaby sądzić, iż miałam już swoją rodzinę. Kochającą mamę, która mimo, że straciła najlepszego męża jakiego mogła sobie wymarzyć, nie poddała się. Dalej walczyła ze mną o każdy przeżyty wspólnie dzień, wspierała, pomagała jeśli była taka potrzeba, a nawet wyręczała. Gdyby nie to, że miałam z nią idealny kontakt, nie wiedziałaby o mnie aż tyle, ile aktualnie wie. Dzięki niej mogłam osobiście spotkać swojego idola. Ba, nawet się z nim umawiać, rozmawiać, przytulać... Wspólnie mogłyśmy pokonywać strome góry, mimo że na początku wydawało nam się to nieosiągalne. Z czasem docierał do nas fakt, iż obie mamy w sobie niezliczoną moc, która potrafi zwalczyć wszystkie przeciwności rzucone prosto pod nasze nogi. Byłyśmy niezwyciężone, nie zważając na stan mojego zdrowia.

– Witaj, Aniołku – w progu drzwi ujrzałam szczupłe nogi, chudy tyłek, zgrabne ramiona oraz wybiedzoną twarz, co idealnie pasowało do zarysowanego przez lata wyglądu Andy'ego. Chłopak niepewnie wszedł do sali, zamykając za sobą drzwi oraz siadając na krzesełku umieszczonym przy moim łóżku. – Przyniosłem ci tort. I owoce. Kawę też mam.

My Heart Is Beating For You | Andy Biersack ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz