Rozdział piętnasty

25 6 0
                                    

Stefano z impetem zerwał się z miejsca, przewracając krzesło. Głośny trzask spowodował, że wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę, a nauczycielka aż powstała z miejsca, mocno zaniepokojona.

- Panie Salvatore, co się dzieje? - Pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka, gdy zmierzyła go wzrokiem.

Cała klasa milczała zaaferowana, wpatrując się w Stefano wyczekująco. Do tej pory większość wydawała się przysypiać, jedynie nieliczni sporządzali jakiekolwiek notatki, jednakże teraz wszyscy uczniowie się ożywili. Była to ich przedostnia lekcja, w dodatku lekcja historii, która, odkąd Alaric Saltzman przestał uczyć w tej szkole, stała się katorgą. Owe godziny były najczęściej opuszczanymi, sam Stefano nieraz z nich zwagarował, gdyż nie przepadał za tą duszną, jasną salą. Nauczycielka przez czterdzieści pięć minut siedziała tylko przy biurku i opowiadała swoimi cienkim, monotonnym głosem o wojnach, których większość młodszy Salvatore przeżył na własnej skórze. W takich sytuacjach często przychodził jako wolny słuchacz na lekcje Eleny, która miała biologię kilka klas dalej.

Stefano otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Wyglądał jak ryba, która zaczyna się dusić po wyjęciu z wody. Kilka chwil minęło w ciszy, podczas gdy chłopak usiłował uspokoić rozbiegane myśli.

- Potrzebujesz pójść do pielęgniarki? - Zapytała w końcu pani profesor niepewnym głosem.

Pokręcił szybko głową, jedną ręką podparłszy ławkę, opierając na niej swój ciężar ciała. Zaniepokoił się, że przez napór nieumyślnie ją zmiażdży. Poczuł przemożną potrzebę wydostania się stąd.

- Powietrza. - Wydusił z siebie jeszcze, nim wybiegł z sali. Odkaszlnął. - Potrzebuję świeżego powietrza.

_______________________

- Co takiego czytasz? - Dźwięk czyjegoś głosu wyrwał Bonnie z transu. Spokojny i niski, brzmiał niczym dźwięki muzyki klasycznej, przywodził na myśl fortepian z ustawionym na nim bukietem kwiatów w kryształowym wazonie. To pierwsze, co pojawiło się w głowie Bonnie, gdy w końcu zakończyła rozmowę, a szukała określenia dla niego przez cały czas trwania tej groteskowej wymiany zdań.

Tymczasem dziewczyna niemal podskoczyła na siedzeniu, rozglądając się z dezorientacją. W sali chemicznej, w której się znajdowała, panował gwar, gdyż dzwonek dopiero co wyrwał uczniów z letargu, pozwalając ich cichym szeptom lekcyjnym urosnąć do rangi przekrzykiwań. Większość jednak opuściła klasę, aby skorzystać z ostatnich podrygów słońca na boisku szkolnym, gdzie o tej godzinie odbywały się treningi klubu basebollowego. Październik dobiegał końca - co oznaczało, że wkrótce chmury przechwycą ostatnie, nieśmiałe promyki, wicher zajmie miejsce wiatru, zaś chłód weźmie sobie za cel zatrzymanie uczniów w murach szkoły, podczas tychże krótkich chwil wolności, jakimi są przerwy.

Bonnie skupiła wzrok na chłopaku stojącym przed jej ławką. Był od niej wyższy - co nie było wyczynem, gdyż mierzyła zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, ubrany dość neutralnie, zarejestrowała to jako drugie, dominowały ciemne barwy, acz widać było, że właściciel nie przykłada zbyt dużej wagi do tego, co nosi. Króczoczarne włosy opadały łagodnie na czoło i okalały jego twarz o dość delikatnych, jak na mężczyznę, rysach.

- Co? - Zapytała niewyraźnie, po czym odchrząknęła, żeby odzyskać panowanie nad głosem. - Co takiego? - Ponowiła pytanie, tym razem pewniejszym tonem.

Dziewczyna miała nadzieję na chwilę spokoju w czasie przerwy, zwłaszcza, że Elena i Meredith skończyły już zajęcia, a Matt ze Stefano byli na treningu. Mogła ponownie przewertować księgę babci, aby sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyła. Leżała ona teraz na ławce przed dziewczyną, a między strony co rusz wetknięte były kartki z przetłumaczonym nędznie tekstem, który tworzył kontekst, ale brakowało mu sensu.

Rudowłosa poczerwieniała na intensywność spojrzenia nienzajomego, błękitne oczy wydawały się prześwietlać ją niczym promień rentgena. Miała wrażenie, że skądś go kojarzy, ale nie przypominała sobie, żeby mieli razem jakieś lekcje.

Chłopak uśmiechnął się, a w jego policzku ukazał się dołeczek.

- Pytałem, co czytasz. - Wskazał księgę, na której Bonnie opierała łokcie, gdyż odruchowo zasłoniła ją rękami.

- Aach, to... Nic takiego... - Zatrzasnęła książkę, chcąc pospiesznie wrzucić ją do torby, ale chłopak ją ubiegł. Położył swoje dłonie na jej własnych. Bonnie poczuła, że jej policzki płoną.

- Właściwie nie chodzi o książkę. - Powiedział, zmniejszając dystans między nimi, poprzez nachylenie się. - Jesteś Bonnie, racja? Ja nazywam się Joseph...

- Joseph? - Powtórzyła Bonnie, przerywając mu. Gdyby jej rozmówca miał lepszy słuch (lub parapsychiczne zdolności) byłby w stanie usłyszeć kliknięcie, które w głowie dziewczyny wywołał dźwięk znajomego imienia. - Chodzisz na kółko Meredith?

Joseph przez moment sprawiał wrażenie odrobinę zaskoczonego, że dziewczyna zna jego imię, ale prędko skrył to za kolejnym rozbrajającym uśmiechem. Ot mignięcie zrozumienia, które nie uszło uwadze rudowłosej.

- Tak, znam Meredith. - Przyznał, zabierając ręce, puszczając Bonnie wolno. Nieznacznie się odsunął. - Opowiadała ci o mnie?

- Troszkę. - Odpowiedziała dziewczyna, po czym dodała: - Ale możesz powiedzieć mi więcej, jeśli chcesz.

Usłyszała wewnętrzny głos, piszczący jej do ucha: ''Czy ty flirtujesz, Bonnie Bennet?!", ale natychmiast go uciszyła. 

- Co więc słyszałaś? - Chłopak kucnął tak, że byli teraz na tym samym poziomie. - Nie chciałbym cię zanudzać, powtarzając się.

- Nie zanudziłbyś mnie! Nic nie wiem, znam tylko twoje imię. I chyba lubisz sztuki walki. - Uśmiechnęła się nieśmiało.

- To znasz już całe moje życie. - Roześmiał się, a Bonnie poczuła jak jej serce rośnie na ten dźwięk. - Naprawdę bardzo to lubię. Nie chcę być nieuprzejmy - dodał nagle, spuszczając wzrok na księgę, którą dziewczyna wciąż ściskała w rękach. - Ale wnioskuję, że jesteś molem książkowym?

Zdecydowanie brzmiał jak pianino. Z wazonem z kwiatami. Wazonem ze zwiędłymi różami, bukietem pozostawionym przez dawnego kochanka. Nuty przecinające powietrze, wydobywane przez długie palce, z których jeden przyzdobiony był pierścieniem. Pierścieniem z kamieniem o kolorze lapisu lazuli, oczu Eleny. Bonnie długo nie mogła uwierzyć, że była taka głupia, że trzymając ją we własnych dłoniach, gładząc pierścień kciukiem tak wiele razy, nie była w stanie skojarzyć faktów. Do czasu, aż nie było za późno.

Dlatego, gdy tylko zapytał, a on wiedział jak pytać - powiedziała mu. Nie wszystko, ale zdecydowanie więcej, niż chciała i więcej, niż musiał wiedzieć.

****************
Mam nadzieję, że nie zmieszałam czytelnika nagłą zmianą w części o Bonnie, całym ''to się zdarzyło, ale nie wiesz (jako czytelnik), że się zdarzyło, ale Bonnie wie, bo to perspektywa przyszłości, ale dzieje się teraz, więc ona jeszcze nie wie i Ty jeszcze nie wiesz"! Trochę eksperymentuję z inną formą, stąd ewentualna dezorientacja.

Pamiętniki Wampirów - WspomnieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz