Od dwudziestu minut siedział na łóżku i wpatrywał się pustym wzrokiem w ścianę. Chciał się ruszyć, przestać w kółko myśleć o tym samym, lecz nie potrafił. Podświadomie wracał do tego wieczora na kocu, nocy w hotelu, a szczególnie do wczorajszego wydarzenia. Karcił siebie za to, co zrobił Violetcie. Za to, że ją zranił, że pozwolił, aby choć jedna łza wydostała się z jej pięknych oczu. Nienawidził siebie, bo doprowadził ją do cierpienia.
Niestety, teraz już za późno na rozczulanie się. Klamka zapadła, a on wybrał. Wolał Arianę zamiast miłości swojego życia.
Zwrócił oczy ku drzwiom, przez które właśnie wchodzili jego przyjaciele.
- Ruszaj się – Michael i Calum złapali blondyna za ramiona i szarpnęli.
- Idziemy na imprezę na plaży – Ashton zawołał radośnie, śmiejąc się charakterystycznie, czyli w decybelach, dzięki którym pękały bębenki.
Hemmings przeanalizował szybko zalety i wady tego pomysłu. Wady były takie, że nie miał ochoty tam iść, widzieć się z ludźmi, ani się bawić. Jednak przekonała go jedyna zaleta – mógł się upić.
- Dobra – powiedział i złapał flanelową koszulę w kratę. Wsadził telefon do kieszeni, a portfel do drugiej.
Chłopcy z zespołu wydali z siebie radosne okrzyki i wyprowadzili Luke'a z pokoju do taksówki, która już czekała pod hotelem.
***
Luke chodził chwiejnym krokiem po piasku wraz z Arianą. Calum po nią zadzwonił, do teraz nie wiedzą dlaczego. Hemmo bardzo starał się skupiać na tym, co mówiła do niego dziewczyna, ale słabo mu to wychodziło. Słyszał, co piąte słowo przez muzykę i co trzydzieste przez swój stan trzeźwości.
- Idę gdzieś tam – krzyknął do towarzyszki i poszedł, tylko w sobie znanym kierunku.
W końcu przysiadł na murku, niedaleko morza. Rozglądał się wokół, podziwiając piękno dzielnicy, w której się znajdował. La Boca to kolorowe miejsce, pełne życia i ludzi. Przepełnione zabawą i dobrą energią.
Luke zawiesił wzrok na jednym zaułku i zacisnął dłonie na plastikowym kubeczku. Momentalnie wytrzeźwiał, a ból powrócił z podwójną siłą. Nie potrafił się pozbierać. Rany były zbyt świeże, a on za kruchy.
- Stary, co się dzieje? – Hood poklepał kolegę po ramieniu i zajął miejsce obok niego. – Weź nie smuć. Impreza się rozkręca, a ty wyglądasz, jakby Cię mieli ściąć za chwilę –szatynowi plątał się język. Pewnie ilość alkoholu we krwi daje o sobie znać.
- Nic, po prostu kiedyś byłem tutaj z nią – zgrabnie ominął jego ostatnią uwagę. W każdym możliwym miejscu widział ją i jej rozwiane blond włosy. – To cholernie boli – wyznał szczerze, śmiejąc się smutno. Złapał butelkę z wódką i upił dużego łyka. Tego wieczora postanowił utopić swoje smutki w przezroczystej cieczy. Uświadomił sobie, że to pozwoli mu zapomnieć, choć na kilka godzin.
Wlał w siebie jeszcze większą ilość trunku niż wcześniej. Trzeba to przyznać, Hemmings ma mocną głowę. Szkło z napojem, które trzymał w dłoni to już drugie 0,7.
- Nie przesadź tylko, ktoś musi mnie zaciągnąć do hotelu – Calum bełkotał coś na kształt słów. Obydwoje wyglądali, jak chodząca butelka wódki.
- Będziemy spać tutaj! Patrz jakie piękne niebo tej nocy! - Uniósł przedmiot i pociągnął sporego łyka. Każda okazja nadaje się na toast.
Michael nie pił tego wieczora. Jako jedyny z całej paczki pozostawał w stanie poczytalności i nie bredził o jednorożcach na łące, które zjadają niegrzecznych krasnali. Właśnie taką historię sprzedał mu Hood pięć minut temu. Clifford nie mógł uwierzyć, co procenty robią z człowiekiem.
CZYTASZ
Heaven is a place on earth || L.H.
FanfictionCzasem jest tak, że tęsknimy za kimś, a nawet nie wiemy, dlaczego. Pragniemy zobaczyć oczy, których dokładnie nie pamiętamy. Dotknąć skóry, której wcześniej dotykaliśmy tylko przypadkiem. Poczuć zapach perfum i smak truskawkowego błyszczyka. On wła...