Rozdział 20 - Burza na naszym niebie wciąż oddala mnie od ciebie

16 4 5
                                    

*styczeń*

    Trzy dni wolnego w trasie to naprawdę wyróżnienie, szczególnie dla niej. Z tej okazji postanowiła wybrać się do La Plata. To piękne miasto, a ona nie miała okazji, aby wcześniej je zwiedzić.

    Violetta wciąż czuła się źle z powodu Luke’a. Mimo że bardzo tego chciała, nie potrafiła wyrzucić jego błękitnych oczu z głowy. Obraz wypalił się na tyle mocno we wspomnieniach, iż za każdym razem, gdy myślała o błękicie nieba, widziała jego tęczówki.

    Uczucia wcale nie zniknęły, może trochę osłabły, bo nie rozmawiali ze sobą od miesiąca. Jednak zawsze, gdy widziała jego imię obok numeru telefonu, serce zaczynało bić szybciej. Oszukiwała samą siebie złudna nadzieją, że ból mija, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

    Tak naprawdę, nic nie szło we właściwą stronę.

- Witam – szatynka uśmiechnęła się ciepło do blondynki. – Witamy na pokładzie samolotu I-384. Czy podać coś pani? – Wskazała dłonią na srebrny wózek, prezentując równy rządek butelek z wodą mineralną i stos orzeszków. Violetta podziękowała ruchem głowy. – Życzę miłego lotu – kobieta popchnęła pojazd i powiedziała tę samą formułkę do mężczyzny za Castillo, później do następnego i kolejnego, i jeszcze jednego. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, po czym wcisnęła sobie słuchawki do uszu.

    Uważnie wsłuchiwała się w tekst piosenki, która za każdym razem zabierała jej oddech. „Idź śmiało, rozerwij mi moje serce/Pokaż mi o co chodzi w miłości/Idź śmiało, rozerwij mi moje serce/O to chodzi w miłości”.* Powtarzała jak mantrę te słowa. Wciąż miała przed oczami obraz blondyna z papierosem w ustach, ale tym razem trochę wyraźniejszy. Zupełnie jakby ten utwór odświeżał szczegóły związane z wyglądem Hemmings’a.

    Violetta nawet nie wiedziała, kiedy pogrążyła się w głębokim śnie. Lubiła to, bo wtedy zapominała o nim i cierpieniu, które permanentnie przypisane było imieniu chłopaka.

***

    Blondynka przemierzała wąskie alejki, dokładnie przypatrując się kamiennym budowlom. Wydawało jej się, że budynki pochylają się przed nią, witając w mieście. Zatrzymała się na moment, aby zrobić zdjęcie kolejnemu zabytkowi.

- Witam – ochrypły od krzyku głos rozległ się za jaj uchem. Violetta skamieniała, zaciskając uniesione ręce na smartfonie. – Nie przywitasz się? – Zapytał i przełożył jej dłoń przez ramię. Nacisnął swoim dużym palcem na szklany ekran. Teraz aparat pokazywał ich dwoje. – Nie zmieniłaś się, odkąd widziałem Cię ostatnim razem – skwitował, patrząc na wyświetlacz telefonu.

- Masz więcej blizn – wyrwało się jej, nim zdążyła ugryźć się w język. – Znaczy. Cześć – poprawiła się od razu. Schowała komórkę do torebki. Stanęła z nim twarzą w twarz. W tym momencie nie miała już odwrotu.

- Trochę się poobijałem – uśmiechnął się. Zauważyła, jak w kącikach jego ust pojawiają się drobne zmarszczki. Kiedyś miał ich mniej. Odnajdowała coraz więcej różnic w jego prezencji. Jednak były one takie, że nikt inny by ich nie zobaczył.

- I jak tam? Masz nowych uczniów? – Zapytała, ruszając spacerkiem. Nie potrafiła ustać w miejscu ze zdenerwowania.

- Kilku – mruknął obojętnie. – Ale bez Ciebie szkolenie ich to nie to samo – zagadnął. Castillo uśmiechnęła się na te słowa. Wciąż coś ciągnęło ją, aby wrócić. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Podwójne życie to ogromne wyzwanie, a ona nie dawała sobie rady nawet z pojedynczym.

- Przykro mi – szepnęła i rzuciła mu ukradkowe spojrzenie. Wyłapała nikły uśmiech na jego twarzy.

- Zawsze tak masz? – Zapytała nagle. Blondyn oniemiał, po czym potrząsnął głową.

Heaven is a place on earth || L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz