ROZDZIAŁ 12

3.3K 139 13
                                    

          Dzisiaj jest piękny, gwieździsty wieczór, idealny na odpoczynek wśród przyrody. A ja co robię? Biegam po lesie i szukam cholernych bet, które nam uciekły. Przynajmniej spędzam czas z przyrodą. Chociaż wolałabym robić to w innych okolicznościach. Krążę tu już od jakiegoś czasu, a po wilkołakach brak śladów. Rozpłynęły się czy jak?! Oczywiście po Scott'cie i Dereku też śladu nie widać. Czyżby Derek odpuścił, a Scott leży martwy przez Allison? W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby to Derek stracił głowę. W końcu to on wyznał prawdę Łowczyni, a ta mogłaby w to nie uwierzyć. Po co on to mówił? Rozumiem, był wściekły na mnie. Za to, że nie powiedziałam prawdy.

           Teraz każdy myśli o mnie jak o mordercy. Może to i prawda? W sumie toja zabiłam własną matkę, to ja przyczyniłam się do śmierci taty i Elizabeth. To wszystko moja wina. Co z tego, że się staram? Co z tego, że pomagam innym? Co z tego, że bronię każdego? To się nie liczy. Mam krew na rękach, krew własnej rodziny. Tego się nie zapomina, tego nie da się wybaczyć.

           Deucalion pokazał im to, co chciał pokazać. Wcale tak nie było. Zrobił to specjalnie i ja o tym wiem. Szkoda, że Derek nie wie. Przynajmniej Scott i Allison w jakimś stopniu mi uwierzyli. Chociaż się im dziwię, a w szczególności Scott'owi. Widział to, widział moment, w którym wbiłam nóż w serce własnej mamy! A pomimo tego, próbował mnie bronić przed Derekiem. Dlaczego? Sama nie wiem. Może było mu głupio? A może wcale nie chciał wierzyć w moją winę?

          Moje rozmyślania przerwał pewien zapach, podążyłam za nim. Wyczułam zapach ludzi, dzieci. Wystraszyłam się, bo po lesie biegają dwa wygłodniałe wilki, a dzieci chodzą po lesie. Przecież to łatwy łup dla bet. Muszę coś szybko zrobić. Poszłam tym tropem i z daleka zobaczyłam dwójkę dzieci, które biegły wystraszone. Przed czymś uciekały, a ja domyślam się przed czym. Ruszyłam za nimi. Poczułam kolejne zapach, dwa wilki. Rozejrzałam się dookoła, z daleka ujrzałam Scott'a. Czyli jednak żyje, świetnie.

           Biegłam dalej w stronę dzieci, Scott zrobił to samo. Nagle z cienia wyłonił się Boyd i pędził w stronę małego domku, w którym schowały się jego ofiary. Podbiegłam bliżej, Scott znalazł się koło mnie.

- Ja go odciągam, Ty łap dzieci – powiedziałam.

- Zgoda. Uważaj na siebie – uśmiechnął się.

- Ty też – oddałam uśmiech.

          Jakim cudem ten chłopak mnie nie nienawidzi? Nie mam pojęcia. Jest naprawdę wyjątkowy. Nic dziwnego, że Deucalion wyczuł jego moc i chce go w swoim stadzie. Jeszcze trochę, a Scott stanie się tym,  co jest mu przeznaczone. Czy wiem o tym? Tak. Czy mu powiem? Nie. On sam musi do tego dojść.

            Rzuciłam się w stronę Boyd'a. Ten coraz bardziej przybliżał się do budynku i coś majaczył pod nosem. Nie zwróciłam uwagi na jego słowa, bezpieczeństwo dzieci było najważniejsze. Muszę go odciągnąć, tylko jak? Spojrzałam na ziemię i ujrzałam kamień średniej wielkości. Podniosłam go i podrzuciłam lekko do góry. Wzruszyłam ramionami i rzuciłam prosto w betę. Ten wściekły odwrócił się w moją stronę.

- Szukasz czegoś? - zapytałam z uśmiechem na twarzy.

- Mordercy – wywarczał.

- To w drugą stronę – powiedziałam jak gdyby nigdy nic.

- Właśnie na niego patrzę!

- Czyli zaczynamy rozmowę na temat jaka to ja nie jestem zła? Spoko, już się przyzwyczaiłam – wzruszyłam ramionami.

- Nie będziemy rozmawiać.

- A co będziemy robić? - uśmiechnęłam się szeroko. Zauważyłam Scott'a zakradającego się do dzieci. Dobrze, plan wypalił.

Old City, Old Life { Teen Wolf }Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz