***
To była scena po prostu jak z obrazka. Dwie osoby zajmowały ławkę w parku...
Nie, nie, to wcale nie przez to, że to była jakaś specjalna ławka. To była ławka jak każda inna, ławka jak wiele jej podobnych, rozstawionych po całych petersburskich Polach Marsowych. Intensywna biel farby wskazywała co prawda na to, że mebel był niedawno odnawiany, chociaż z drugiej strony wyraźne przetarcia na siedzisku świadczyły o tym, że staruszek czas i tak zaczął na nowo nadgryzać swoim wysłużonym zębem świeżą warstwę lakieru. Ale tak poza tym ławka nie wyróżniała się niczym. W sumie w całym scenariuszu ławka nie wydawała się jakoś specjalnie istotnym elementem. To miło, że znajdowała się akurat pod bujnym, rozłożystym bzem, ale tak właściwie mogła równie dobrze stać pod jakimś dębem. Albo pod jesionem, bo czemu by nie. Wiśnia też byłaby mile widziana, szczególnie gdyby jeszcze kwitła, rozrzucając dookoła siebie delikatne, różowe płatki...
Ekhem. Także ten. No. Ławka jak ławka. Ona była.
Tak samo jak było dwóch zapatrzonych w siebie mężczyzn, stanowiących kwintesencję całej kompozycji. Jeden z nich, ciemnowłosy, siedział na skraju ławki, pozwalając, aby drugi, ten o jasnej czuprynie, rozpostarł się wzdłuż mebla i położył głowę na kolanach pierwszego. Japończyk uśmiechał się łagodnie, mimowolnie przeczesując palcami srebrzyste kosmyki Rosjanina, a ten wyciągał rękę do góry, by w odpowiedzi głaskać ukochanego po policzku. Nad ich głowami rozpościerało się błękitne, letnie niebo, we włosach delikatnie tańczył wiatr. Słońce przedzierało się przez gąszcz różowego bzu i błyskało wesołymi refleksami na zwróconych ku sobie sylwetkach. Byli dla siebie całym światem. W oczach zakochanej pary błyszczała miłość, ich dłonie dotykały najczulej na świecie, usta poruszały się tak delikatnie, jakby składały pocałunki, a w szeptach słychać było pieszczotliwe...
- ...pamiętaj, żeby kupić brokuły i makaron, bo chciałbym coś zrobić z tą resztką łososia - powiedział Yuuri tak spokojnie i z takim wyrazem twarzy, jakby opowiadał o szemrzących strumykach i kwieciu bujającym się na bezkresnych łąkach. - A, i weź jeszcze dużą zgrzewkę papieru toaletowego. Kończy się.
- Tak jest, kochanie. Brokuły i makaron. Szykuje się wspaniały obiad - odpowiedział Viktor z promiennym uśmiechem, traktując wypowiedź niczym najpiękniejszy komplement świata.
- I papier.
- I papier - poprawił Rosjanin. - A może wezmę jeszcze jakiś popcorn? Bo chyba Yurio miał do nas wpaść na film.
- To dopiero jutro, dziś robię pranie. Ale faktycznie, możesz kupić na zapas - przyznał Yuuri, przeciągając kciukiem po jasnej brwi. Viktor zamruczał, wyraźnie zadowolony z zapowiadającego się planu dnia.
- Perfect - podsumował. Rozparł się wygodniej na kolanach, splatając wolną dłoń z dłonią narzeczonego, i przymknął powieki, szykując się do zapadnięcia w słodki letarg. Po krótkiej chwili jednak z powrotem otworzył oczy i spojrzał w górę. - Yuuri? W sumie tak mnie trochę zaczęło zastanawiać, czy ta sceneria nie zobowiązuje nas do... wiesz... jakichś bardziej inspirujących rozmów.
- A to papier toaletowy nie jest wystarczająco inspirujący? - zapytał z teatralnym zaskoczeniem Yuuri, udając, że nie dostrzega problemu.
- Jak kupię perfumowany, to może nawet będzie. Najlepiej taki o zapachu róż - zgodził się Rosjanin, by chwilę potem zrobić dość niepocieszoną minę. - Ale jeśli trafi się tylko zwykły, biały, tłoczony w misie, to chyba nici z jakiegokolwiek romantyzmu.
Viktor powiedział to z taką rzeczowością, jakby największym problemem wcale nie był papier sam w sobie czy raczej trywialność rozmowy o sprawach toaletowych niższego szczebla, ale to, że mógłby mu się trafić w rzucik w misie. W misie. Tak jakby króliczki albo kotki stanowiły gwarancję udanego pożycia małżeńskiego.
CZYTASZ
Pozdrowienia z Petersburga!
FanfictionNowy zbiór lekko powiązanych ze sobą one-shotów o wspólnym życiu Viktora i Yuuriego (oraz Makkachina!) w Petersburgu. Niedozwolone ilości cukru i fluffu, nieco wieczorowej pikanterii i oczywiście mnóstwo miłości. Wybuchające jajka, prysznicowe eksce...