***
Trasa prowadząca z Klubu do domu (i na odwrót, oczywiście, też) była na tyle rozsądnej długości, że Viktor i Yuuri często wliczali ją w treningowy plan dnia, traktując przebieżkę przez ulicę Kadetową i most Tuczkowa jako poranną rozgrzewkę albo mały, popołudniowy jogging. Nie znaczyło to jednak, że zawsze tamtędy biegali. Czasami ćwiczyli równy trucht, czasami zwarty marsz, a czasami po prostu spacerowali, co zwykle zależało od stanu kapryśnej pogody i aktualnych potrzeb sprawnościowych. Teraz jednak, kiedy zaczęło się wczesne lato, a pracowity sezon łyżwiarski stał się tylko barwnym wspomnieniem, powrót z Klubu stanowił raczej przyjemną wymówkę do tego, żeby nie spieszyć się i porozmawiać o sprawach, na które nie mieli jakoś wcześniej czasu.
- To dlatego wybrałeś mieszkanie w tej okolicy? - zagadnął Yuuri, do pewnego stopnia spodziewając się nadchodzącej odpowiedzi. - Znaczy... ty i twoi rodzice?
- Mniej więcej - przyznał po krótkim namyśle Viktor. - To, że leży dość blisko Klubu, to była oczywiście najważniejsza zaleta, ale zależało mi również na tym, żeby w pobliżu znalazły się jakieś ładne parki. Mimo wszystko spacery z Makkachinem mają naprawdę wysoki priorytet na liście moich życiowych obowiązków. No a że zaraz od wschodu mam całe centrum kulturowe... to dwudziestoośmioletni ja może się tylko cieszyć i częściej wyciągać cię na randki.
- Normalnie żyć, nie umierać. - Yuuri pokiwał nieznacznie głową i tuż przed zejściem do podziemnego przejścia obejrzał się za siebie. Chociaż było już naprawdę ciepło, a po obu stronach Newy dało się dostrzec intensywnie zazielenione drzewa, wciśnięte między zwarty szyk budynków, to jednak ponure, ciemnoszare niebo sprawiało wrażenie, jakby lada chwila nad miasto miała przyjść solidna ulewa. Oby tylko zdążyli wrócić do domu... - Chociaż zawsze mi się wydawało, że ktoś tak utalentowany jak ty będzie wolał mieszkać zaraz obok lodowiska.
- Och, Yuuri. Już nie rób ze mnie takiego pracoholika. - Viktor zaśmiał się na głos i zaraz puścił oczko do narzeczonego. No tak. Jego to nawet nagła zmiana pogody nie byłaby w stanie wytrącić z równowagi, zupełnie jakby w jego wnętrzu kryła się taka niezawodna, duchowa poziomica. - Poza tym jest jeszcze jeden powód, dla którego wybrałem mieszkanie w tej części Petersburga.
- To znaczy? - zaciekawił się Yuuri.
Viktor wskazał kciukiem za siebie.
- Mogę zachować bezpieczny dystans od Yakova.
Yuuri nie mógł się powstrzymać od delikatnego, wymownego uśmiechu. Fakt. Viktor mógł kochać łyżwy całym sobą, ale swobodę ubóstwiał chyba jeszcze bardziej.
Kiedy jednak narzeczeni pokonali podziemne przejście i wyszli na powierzchnię, ulotny uśmiech ponownie zniknął z twarzy Yuuriego, a on sam zadrżał mimowolnie na całym ciele. Niebo wydawało się teraz jeszcze odrobinę ciemniejsze niż przed dwiema minutami (chociaż za to odczucie mogła odpowiadać po prostu zmiana oświetlenia) i w ogóle miał co do tego wszystkiego jakieś takie złe przeczucie. Jakby coś... wisiało w powietrzu. Może burza? Może grad? Może nagły skok ciśnienia? Nie wiedział, co wywoływało w nim równie silny niepokój, ale cokolwiek mogło to być, Yuuri chciał mieć z tym jak najmniej do czynienia.
- Viktor? - zagadnął więc, obracając głowę w stronę narzeczonego. - A czy... masz ze sobą jakąś parasolkę?
- Parasolkę? - upewnił się, po czym uniósł nieco wzrok, patrząc gdzieś ponad czupryną Yuuriego. Pewnie dopiero teraz do niego dotarło, jak bardzo zrobiło się pochmurno. - Ach, rozumiem... W porządku, złoto moje. Nie ma się o co martwić. Przecież zaraz będziemy w domu.
- Jasne - mruknął pod nosem Yuuri, kompletnie nieprzekonany swobodnym zapewnieniem Viktora. - Za każdym razem, kiedy mówisz coś w tym stylu, to jak na złość-
CZYTASZ
Pozdrowienia z Petersburga!
FanfictionNowy zbiór lekko powiązanych ze sobą one-shotów o wspólnym życiu Viktora i Yuuriego (oraz Makkachina!) w Petersburgu. Niedozwolone ilości cukru i fluffu, nieco wieczorowej pikanterii i oczywiście mnóstwo miłości. Wybuchające jajka, prysznicowe eksce...