***
Na dwa tygodnie przed kolejnym, sygnowanym przez Viktora eventem (którym na całe szczęście zajęli się profesjonalni organizatorzy, przyciągnięci sukcesem "Hasetsu na lodzie"), narzeczeni razem z Makkachinem przyjechali do Yu-topii, żeby zażyć potrzebnych do zregenerowania sił wakacji. Oczywiście codziennie wpadali do Ice Castle i spędzali tam chociaż honorową godzinkę, ćwicząc flipy lub tańcząc w duecie, ale bardziej dlatego, żeby przygotować się przed imprezą niż żeby szlifować w pocie czoła powoli rodzące się programy na kolejny sezon. Nie, ten czas w Hasetsu był zarezerwowany na coś innego niż praca. Coś z pozoru zwykłego, a przez to niesamowicie przyjemnego...
...jak długie, wieczorne kąpiele w rodzinnym onsenie, gdy było już zupełnie pusto, niebo stawało się czyste i granatowe, a pocałunki smakowały najlepiej. Jak wygłupy na piaszczystej plaży, by potem, w strumieniu publicznego prysznica, umyć sobie nawzajem włosy. Jak wizyty w maleńkich knajpkach, gdzie zamawiali jedną porcję na dwóch i w ten sposób próbowali niedostępnych na co dzień frykasów. Jak ciche noce przy otwartym oknie w pokoju Yuuriego, gdy dwójka mężczyzn siedziała na ciasnym łóżku, obejmowała się i wypatrywała tam w górze Letniego Trójkąta.
I oczywiście jak wspólne spacery do miejsc, które kiedyś znaczyły tak niewiele, lecz teraz były dla nich wszystkim.
- Ale nostalgicznie! - zauważył wesoło Viktor i przeciągnął się, gdy już dotarli na szczyt schodów, skąd rozciągał się widok na plac przed górującym nad ich głowami zamkiem Hasetsu. - Dawno tu nie byliśmy, prawda? Chyba tak od jesieni. Ciekawe, czy tym razem wytropię jakiegoś ninja...
- Taaak, dawno. - Yuuri, który szedł zaraz za Viktorem, zachował dla siebie informację, że w sumie to nie dalej niż półtora miesiąca temu zaciągnął tu Phichita na jedną z tych bardzo poważnych i bardzo przyjacielskich rozmów o życiu i związkach. No ale oczywiście wersja Viktora wcale nie mijała się z prawdą. Bo faktycznie trochę się zeszło, od kiedy tu byli. Razem, rzecz jasna. - Ale o ninja możesz zapomnieć. Może i zamek do nich należał, ale to było przed kilkoma wiekami. Teraz jest tu tylko muzeum. I uprzedzając twoje pytania: nie, kustosz wcale nie trenuje po godzinach rzucania shurikenami.
- Really? - zapytał zaskoczony Viktor, unosząc brwi tak wysoko, jakby naprawdę czegoś oczekiwał. - Jaka szkoda... A tak chciałem zrobić sobie z nimi zdjęcie.
Yuuri uśmiechnął się i poklepał Viktora po plecach. Na ninja, samurajów czy innych wojowników nie mieli co liczyć, tak samo zresztą jak na zwykłych ludzi, którzy przy tej pogodzie woleli raczej bawić się na plaży lub chociaż iść na lody, no chyba że akurat utknęli w pracy albo w szkole. Tylko ich dwójka okazała się na tyle chętna, żeby późnym popołudniem wdrapywać się na tak wysokie wzgórze, a potem spacerować dookoła.
Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zamek wyglądał naprawdę malowniczo w tym powoli chylącym się na zachód, jakby nieco żółtawym już słońcu, a biało-szare mury jaśniały miłymi dla oka, dostojnymi, chociaż nieco stonowanymi odcieniami. W przeciwieństwie do nich, przyzamkowy park zaskakiwał różnorodnością barw prezentowanych przez wypuszczające pąki, zakwitające bądź przekwitające kwiaty: fioletowych i niebieskich hortensji, białych, żółtych oraz różowych piwonii, białych nenufarów, tulipanów wszelkiej maści, no i całego mnóstwa wiśni, które teraz, zielone i nieśmiałe, przygotowywały się do owocowania. Największe wrażenie robiło jednak niezmiennie ożebrowanie szerokiej "altany" - jak to z braku laku nazywali ten kompleks - która zamiast dachówkami czy brezentem była pokryta gęstą siecią łodyg i liści. Tuż pod stropem pyszniły się natomiast nieco już przerzedzone girlandy ciemnofioletowych, słodko pachnących kwiatów, przypominające długie, dojrzałe winogrona. Ich ilość i obfitość wciąż jednak przywodziła na myśl piękny, zdobiony frędzlami baldachim, pod którym mogłyby się rozgrywać najważniejsze cesarskie ceremonie.
CZYTASZ
Pozdrowienia z Petersburga!
FanfictionNowy zbiór lekko powiązanych ze sobą one-shotów o wspólnym życiu Viktora i Yuuriego (oraz Makkachina!) w Petersburgu. Niedozwolone ilości cukru i fluffu, nieco wieczorowej pikanterii i oczywiście mnóstwo miłości. Wybuchające jajka, prysznicowe eksce...