***
Drobny, sypki śnieg skrzypiał pod stopami chyba głośniej niż jakiekolwiek wiekowe schody w starym muzeum, a każdy, nawet najlżejszy oddech w mgnieniu oka skraplał się na mrozie, unosząc się w przestworza w postaci mlecznobiałej mgiełki. Tak, szalała zima. Zima jak... jak nie wiem co. Nie trzeba było nawet tytułu magistra do stwierdzenia tak oczywistego faktu, wystarczyło być człowiekiem oraz mieć sprawne receptory bólu i zimna. Jak długo sprawne - to już była inna kwestia.
Nikt o zdrowych zmysłach lub bez wyraźnej potrzeby nie wyściubiał o tej porze nosa z domu i nawet psy, które musiały iść za potrzebą, czym prędzej wracały z podkulonymi ogonami do ciepłych mieszkań. Tylko zahartowane rosyjskie wróble nic sobie nie robiły z podobnej pogody. Skakały po zamarzniętym na kość chodniku i przechylały śmiesznie łebki, oglądając się to na siebie, to na siedzącego na ławce człowieka, starając się ogarnąć swoimi małymi rozumkami nowy element przestrzeni. Właściwie to traktowały nowe stworzenie jak swoistą atrakcję i nie uciekały nawet wtedy, gdy na tle dalekiego, miejskiego gwaru raz po raz rozlegało się ciche pociągnięcie nosem. Wróble po prostu żyły swoim wróblim życiem, niespecjalnie przejęte problemami jakiegoś obcego Japończyka.
Tymczasem pochylony Yuuri starał się za wszelką cenę nie myśleć o dwucyfrowym mrozie ani nie drżeć jak osika z powodu przenikającego kości zimna. Siedział, wbijał wzrok w chodnik i milczał, patrząc, jak szkła powoli zasnuwają się mgłą osadzającego się na nich oddechu. W końcu Yuuri zdjął okulary i praktycznie odruchowo przetarł je rękawem zimnego swetra. No tak, jeszcze to. A przecież gdyby tylko mógł, uciekłby do swojego pokoju i ukryłby się pod kocem, nie musząc narażać się jeszcze na fizyczne cierpienie. Problem tkwił jednak w tym, że nie miał żadnego "własnego pokoju". Istniały tylko wspólna sypialnia oraz wspólna łazienka, w których nie mógł się zaryglować, bo nie należały do niego. Był tu tylko gościem. Obcym. A teraz także przeszkodą. Dlatego właśnie wybrał najprostszą drogę i wybiegł z mieszkania tak jak stał, nie zastanawiając się nawet nad zabraniem kurtki ani czegokolwiek w tym rodzaju. Właściwie to ledwie co założył adidasy, zanim ruszył, gdzie go oczy poniosły. Tak szybko, jak się dało, szybciej niż Makkachin poderwał łeb z posłania i zdecydowanie za szybko, żeby Viktor zdążył zerwać się z kanapy i złapać go za rękę, zanim zniknął.
Katsuki naciągnął rękawy swetra na skostniałe dłonie. Tak wszystko spieprzyć...
- Yuuri! - W tej samej chwili Japończyk usłyszał zdesperowany okrzyk. Głośny, tęskny, głęboko zaniepokojony. I przede wszystkim znajomy. - Yuuri!
Zacisnął pięści. Nawet uciec porządnie nie umiał, nie w Petersburgu, gdzie spędził dotychczas zaledwie niecałe dwa tygodnie, chadzając głównie ścieżkami, które sprezentował mu Viktor. To obce, skute lodem miasto wciąż stanowiło dla Japończyka zbyt dużą zagadkę, dlatego gdy wybiegł przed apartamentowiec, w pierwszym i ostatnim odruchu przytomności ruszył na pobliski przystanek, aby skryć się przed wiatrem oraz ludzkim wzrokiem. Na swoje parszywe szczęście nie spotkał tu nikogo, ale oznaczało to również, że był wyjątkowo widoczny dla innych. Dla niego też.
- Yuuri. - Głos zbliżył się, a jego barwa ze strachu przerodziła się w nieopisaną ulgę. - Yuuri...
Łyżwiarz uniósł głowę i zobaczył przed sobą Viktora. Rosjanin stanął tuż przed nim, czerwony, zasapany, niemal na skraju przerażenia. Cienkie, szare włosy były rozwichrzone praktycznie na wszystkie strony świata, przybierając kształt lewitującej wokół głowy aureoli, a klatka piersiowa unosiła się zdecydowanie zbyt szybko, gdy mężczyzna pospiesznie łykał powietrze. Narzeczony trzymał w garści czapkę oraz szalik Yuuriego, wzięte najprawdopodobniej z myślą o nieznoszącym zimna Japończyku, lecz sam Viktor miał na sobie tylko luźną, paskowaną koszulę, domowe spodnie i kapcie. Uch, normalnie trafił swój na swego... Tylko gdyby ktoś natknąłby się teraz na Nikiforova, byłby święcie oburzony, jak żywa legenda mogła doprowadzić się do podobnego stanu. I z czyjej winy tak się stało.
CZYTASZ
Pozdrowienia z Petersburga!
Fiksi PenggemarNowy zbiór lekko powiązanych ze sobą one-shotów o wspólnym życiu Viktora i Yuuriego (oraz Makkachina!) w Petersburgu. Niedozwolone ilości cukru i fluffu, nieco wieczorowej pikanterii i oczywiście mnóstwo miłości. Wybuchające jajka, prysznicowe eksce...