***
Jeszcze długa droga dzieliła Yuuriego od tego, żeby mógł bez wahania powiedzieć, że zachowywali się z Viktorem jak stare, dobre małżeństwo, jakkolwiek nie dało się ukryć, że pod pewnymi względami zdołali już sobie wypracować swoje pierwsze, małe przyzwyczajenia... No, powiedzmy, że przyzwyczajenia, a przynajmniej można tak było przyjąć, kiedy spojrzało się na tę masę radosnego chaosu i zaskoczeń dnia powszedniego, jakie sobie sprawiali. I tak przykładowo bywało, że to Yuuri najczęściej szedł kąpać się jako pierwszy - no chyba że okazja skłaniała raczej do współdzielenia się łazienką - a kiedy wracał, od razu wsuwał się pod kołdrę, chwytał odłożoną na stolik nocny książkę, cmokaniem przywoływał Makkachina do siebie i tak pogrążał się w lekturze, od czasu do czasu głaskając opartego o udo czworonoga. Jednocześnie mógł być pewien, że minie jeszcze dobry kwadrans albo dwa, zanim Viktor upewni się, że w razie ewentualnego włamania złodzieje natychmiast skapitulują, widząc uświęcone czystością mieszkanie (a chociaż zapalonym pedantem nigdy nie był, to jednak lubił mieć wszystko pod kontrolą), po czym sam weźmie kąpiel, wejdzie do sypialni, stanie w progu i mruknie coś o nieoczekiwanej zdradzie stanu czy też o podkładaniu świni przez włochatego pudla.
Ale... Yuuri ziewnął, odetchnął przez nos, zmarszczył brwi, aż wreszcie uniósł wzrok znad książki, patrząc na swojego narzeczonego, lat dwadzieścia osiem, który nietypowo jak na tę porę dnia stał przy komodzie i składał do szuflady odebrane z pralni krawaty. Ale tym razem atmosfera była inna. Oczywiście nie chodziło o to, że Rosjanin nie przyszedł bezpośrednio do łóżka i nie zaczął łasić się do boku Japończyka, bo całkowicie rozumiał, że zajęcie się garderobą było na ten moment odrobinę ważniejszą czynnością. Wydawało się jednak, że coś ewidentnie wisiało w powietrzu... i że w ogóle powietrze było w tej sprawie całkiem kluczowym elementem.
- Viktor? - zagadnął więc ostrożnie Yuuri, na co Makkachin nieznacznie postawił uszy i otworzył oczy, spoglądając z ciekawością na wybudzonego z lektury pańcia. - Piłeś może przed chwilą jakiś sok?
- Tak jakby. Wziąłem kefir - przyznał z uśmiechem Viktor, rolując w dłoniach jeden z ciemnych krawatów. - A co? Przynieść ci?
Yuuri skrzywił się na wieść o znienawidzonym produkcie mlecznym, postawił książkę na sztorc, by ukryć twarz za jej okładką, i odruchowo wrócił do czytania, jednak nie dał nawet rady przejść do kolejnej linijki, kiedy znów naszły go poważne wątpliwości. Zaraz, zaraz, przecież... przecież Viktor nawet się na niego nie obejrzał. Ale mało tego - nie dość, że nie zaszczycił go absolutnie żadnym spojrzeniem, chociaż zwykle gapił się bez najmniejszego skrępowania, to jeszcze pozwolił sobie na ten swój charakterystyczny, niewielki półuśmieszek, który wymykał mu się za każdym razem, kiedy z jakiegoś powodu dobrze się bawił. Czyli wiedział. Doskonale rozumiał, do czego Katsuki się odnosił.
- Byłeś na jakichś zakupach, prawda? - spróbował ponownie Yuuri, tym razem odkładając książkę na kolana, by całą uwagę skupić na przesłuchiwaniu narzeczonego. Niestety, z ich dwójki to Viktor należał do grupy wysokiej klasy specjalistów od czytania w myślach i rozpoznawania nawet najlżejszych grymasów twarzy ukochanego, dlatego walka wydawała się już z góry przesądzona. Dla równowagi Yuuri umiał być "zaledwie" niesamowicie uparty... chociaż i to się czasami przydawało, szczególnie kiedy trzeba było zacząć wiercić dziurę w brzuchu kolejnymi pytaniami. - Kiedy byłeś na spacerze z Makkachinem.
Viktor zachichotał pod nosem i pokręcił głową, wsuwając jasnoszary krawat do górnej szuflady.
- Zgaduj dalej - zachęcił.
Więc jednak!
- Gotowałeś coś?
- Niet.
CZYTASZ
Pozdrowienia z Petersburga!
FanfictionNowy zbiór lekko powiązanych ze sobą one-shotów o wspólnym życiu Viktora i Yuuriego (oraz Makkachina!) w Petersburgu. Niedozwolone ilości cukru i fluffu, nieco wieczorowej pikanterii i oczywiście mnóstwo miłości. Wybuchające jajka, prysznicowe eksce...