***
Do pewnego momentu sen o plaży na Teneryfie wydawał się absolutnie perfekcyjną wizją pod każdym możliwym dla zmarzniętego Japończyka względem: palmy delikatnie kiwały się na południowym wietrze, ziemia mieniła się złotem piasku i bielą wyrzuconych na brzeg muszelek, a morze i niebo konkurowały ze sobą o miano najbardziej niebieskiej rzeczy w promieniu wielu setek kilometrów. Nie wiedziały jednak, że całkiem blisko znajdowały się również cudownie błękitne oczy najprzystojniejszego mężczyzny na świecie, ubranego wyłącznie w szaro-czerwone kąpielówki oraz szeroki, dumny uśmiech. I jakby tej perfekcji było mało, Viktor szedł tuż obok Yuuriego, trzymał go za rękę i powoli prowadził w stronę zatoki, gdzie czekał już na nich pasiasty parasol razem z rozłożonymi leżakami oraz stojącymi na stoliku koktajlami. Katsuki chwycił mocniej obejmującą go dłoń i spojrzał z czułością na profil narzeczonego, który po kilku sekundach wzmożonej obserwacji obrócił się i puścił do niego oczko. Mina Viktora jasno wskazywała na to, że Rosjanin nie tylko nie mógł się doczekać, aż wreszcie położą się na plaży i zaczną swój pierwszy, oficjalny, wakacyjny flirt, ale z pewnością zamierzał również skorzystać z nadarzającej się okazji i posmarować mu plecy olejkiem. No a Yuuri zamierzał zrewanżować się tym samym, oczywiście, tym bardziej że mieli całą plażę na zupełną wyłączność. Wszystko było więc piękne, idealne, wymarzone, a przede wszystkim - rozkosznie ciepłe.
Ale tylko do pewnego momentu. Bardzo szybko bowiem - tak mniej więcej od siódmej trzydzieści czasu petersburskiego, wolno-niedzielowego - nad plażę nadciągnęły szare chmury, bałwany na falach zatrzymały się w miejscu, skute nagłym lodem, a zamiast muszelek na ziemi bielał wyłącznie śnieg, ułożony w przypominające wydmy zaspy. Nic więc dziwnego, że wobec tak jawnego niedopełnienia przez biuro podróży warunków sennej wycieczki, Yuuri czym prędzej zerwał umowę i postanowił wylogować się do bezpiecznej rzeczywistości.
Problem w tym, że tam wcale nie było lepiej...
- Viktor... - wychrypiał Yuuri i odruchowo wyciągnął rękę za narzeczonym, kiedy ten właśnie szykował się do wyjścia z łóżka, by zacząć przygotowywać śniadanie. - Wracaj... Jest za zimno...
- W porządku, zolotsye. Wytrzymaj jeszcze troszkę. Napijesz się kawy i od razu zrobi ci się lepiej. - Viktor wstał, obrócił się i niczym we śnie mrugnął porozumiewawczo do Yuuriego, jednocześnie gładząc go po rozczochranych na wszystkie strony świata włosach. - No chyba że wolisz mi pomóc?
Yuuri nie odpowiedział wprost, tylko ostrożnie wystawił nos zza kołdry, chcąc zbadać, jak bardzo kochał Viktora, żeby być w stanie porzucić dla niego ciepłe łóżko. Niestety, wynik nie okazał się zbyt obiecujący - Japończyk praktycznie od razu się skrzywił, syknął wrogo, w obronnym odruchu przyjął pozycję embrionalną i przyciągnął lewą stronę pierzyny bliżej siebie, żeby zniwelować bąbel powietrzny, który wytworzył się przy okazji ucieczki narzeczonego. Jednocześnie na ten sygnał leżący w nogach Makkachin podniósł się, podreptał przez całą długość materaca, aż wreszcie padł długim cielskiem przy boku japońskiego pańcia, zmieniając się w wał przeciwpotopowy oraz w namiotowego śledzia przytrzymującego kołdrę w jednym.
- Coś jest nie tak - wyznał Yuuri, zerkając na Viktora zza grzbietu pudla.
- Zdaje ci się. - Rosjanin poprawił węzeł zielonej yukaty i wskazał nosem na malowniczo oszronione szyby. - Po prostu jest zima. Nic na to nie poradzimy.
Ale Yuuri nie dał się tak łatwo zwieść. Zamiast po prostu przytaknąć Viktorowi lub zbyć jego odpowiedź jakimś mrukliwym komentarzem, podniósł się do siadu, zawinął się ciaśniej w obszerną kołdrę, wsunął stopy w kapcie i niczym kremowy placek burrito nadziany farszem z Japończyka potruchtał do okna, żeby...
CZYTASZ
Pozdrowienia z Petersburga!
FanfictionNowy zbiór lekko powiązanych ze sobą one-shotów o wspólnym życiu Viktora i Yuuriego (oraz Makkachina!) w Petersburgu. Niedozwolone ilości cukru i fluffu, nieco wieczorowej pikanterii i oczywiście mnóstwo miłości. Wybuchające jajka, prysznicowe eksce...