***
Poranki w wykonaniu Viktora i Yuuriego nie miały jednego, odgórnie ustalonego scenariusza, jak by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać, i potrafiły zakończyć się naprawdę nieoczekiwanymi zwrotami akcji - w końcu czasami robili to w łóżku, czasami w kuchni, z rzadka w salonie albo w ogóle na mieście... Czasami spędzali w ten sposób długie, leniwe minuty, kiedy nie trzeba się było przejmować żadnymi obowiązkami ani konkursami, a czasami musieli robić to w pośpiechu, jednocześnie szykując się do wyjścia do Klubu... Rozkoszowali się nieznanymi dla innych pór dnia smakami albo wręcz przeciwnie, pospiesznie połykali to, co mogli, nie zastanawiając się nawet, czy było to zdrowe i czy aby na pewno bezpieczne...
...w sensie że śniadania jedli! Śniadania! No oczywiście, że chodziło o śniadania. To właśnie w kwestii posiłku nigdy nie mieli całkowitej pewności, gdzie akurat zawiedzie ich czas, humor czy też potrzeba przestrzeni. I chociaż kawa regularnie teleportowała się wprost do sypialni, żeby zachęcić sennego Japończyka do spojrzenia przychylniejszym okiem na półnagiego kelnera, który przynosił mu to zamówienie, to jednak ciężko było oczekiwać, że posiłek złożony z jajecznicy z siedmiu jajek smażonej na dużej ilości świeżych pomidorów czy też góra kupionych w piekarni rogalików francuskich odnajdzie sensowne miejsce wśród rozkopanej pościeli. Tak czy siak kuchnia była więc podstawowym wyborem jeśli chodziło o zarządzanie śniadaniem dla dwóch głodnych osób oraz ich wiernego psa.
Po wypiciu połowy kubka gorącej kawy Yuuri odetchnął nieco głębiej, wysunął się z łóżka, poszedł do łazienki umyć twarz i zęby, a kiedy wkroczył do salonu (wciąż jeszcze paradując w rozciągniętej pidżamie niby ten półprzytomny grecki filozof odziany w za dużą togę), zaczął trochę żałować, że nie wziął ze sobą okularów. Wydawało mu się bowiem, że coś z ich przyciasnym stołem było mocno nie tak i że Viktor zużył chyba wszystkie dostępne zapasy, żeby przygotować dzisiejsze śniadanie, a kto wie, czy po drodze nie zaatakował jeszcze sąsiadów, zabierając im przy okazji cały spiżarniowy dobytek. Ale nie, to była tylko wolna sobota, a Viktor najprawdopodobniej uznał, że nadeszła właściwa pora, aby przetestować słuszność frazy "zastaw się a postaw się"... choć bez kalorycznej przesady, oczywiście. Najbardziej tuczący z tego wszystkiego był mały, symboliczny słoik dżemu porzeczkowego, no i ewentualnie sam przystojny Rosjanin, szczególnie że miał na sobie wyłącznie czarne bokserki otoczone wokół pasa białą, seksowną lamówką, co pozwalało bezkarnie sycić wzrok widokiem dużej ilości ładnych mięśni naraz.
- O, Yuuri. - Viktor właśnie zdążył postawić na stole półmisek sałatki z łososiem, więc uśmiechnął się pogodnie do narzeczonego. - A już chciałem po ciebie iść.
- Po mnie czy po buziaka? - odgadł Yuuri, siadając naprzeciwko narzeczonego, zaraz przy krótszym boku stołu. Dłuższy był okupowany przez Makkachina, któremu Viktor postawił na podłodze miskę z karmą.
- Przecież jedno nie wyklucza drugiego - zauważył Viktor, podając Yuuriemu brakujący widelec, po czym usiadł na swoim krześle i zaczął nakładać na talerz solidny kopczyk sałatki. - Ech, teraz czuję się jak złoczyńca, któremu właśnie udaremniono arcygenialny plan podbicia Ziemi...
Yuuri nie mógł się nie uśmiechnąć na to melodramatyczne podsumowanie, chociaż dla siebie zachował cenną uwagę, że przecież Viktorowi udało się podbić już całkiem dużo, tyle że było to serce narzeczonego i że zdobył je za pomocą smacznego śniadania. Ale może to i lepiej, żeby o tym nie wiedział. Gdyby źle to wszystko zinterpretował i skupił się na wątku wystawnych posiłków zamiast na samych staraniach, mógłby za każdym razem chcieć doprowadzać ich lodówkę do całkowitej anihilacji - a tego ani serce, ani żołądek Yuuriego z pewnością by nie wytrzymały.
CZYTASZ
Pozdrowienia z Petersburga!
FanfictionNowy zbiór lekko powiązanych ze sobą one-shotów o wspólnym życiu Viktora i Yuuriego (oraz Makkachina!) w Petersburgu. Niedozwolone ilości cukru i fluffu, nieco wieczorowej pikanterii i oczywiście mnóstwo miłości. Wybuchające jajka, prysznicowe eksce...