Trup

1.3K 142 764
                                    

***

Jurij Plisetsky z pewnością był najlepszym rosyjskim łyżwiarzem figurowym ostatnich lat... Uch, no dobra, okej - był najlepszym młodym łyżwiarzem, ale tytuł najlepszego w ogóle również by do niego należał, gdyby tylko pewien staruch zechciał w końcu (i tym razem na zawsze) zrezygnować z zawodów. Zamiast tego ta cała przejrzała legenda mogłaby się zająć hodowaniem kalarepy albo innego pomelo, najlepiej gdzieś z dala od Rosji, zamiast psuć nerwy wszystkim okolicznym wschodzącym gwiazdom sportu.

Nie, to wcale nie tak, że ten sam Plisetsky walczył przez dobre pół roku o powrót Nikiforova na petersburski home rink. No gdzieżby! Chciał tylko, żeby Viktor dotrzymał obietnicy związanej z przygotowaniem choreografii, która miała zapewnić Lodowemu Tygrysowi spektakularny, seniorski debiut. Nic więcej. Po tym to mógł se spadać na byle bambus. I tak samo Jurijowi nawet przez myśl nie przeszło, aby odwodzić tego płaczliwego Katsudona od odejścia na emeryturę, do czego miało rzekomo dojść podczas Grand Prix w Barcelonie. Serio. Nie miał z tym nic wspólnego. W ogóle nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. W pojedynkę byli wkurzający, ale razem doprowadzali do białej gorączki.

Dlatego Jurij Plisetsky miał ich obu głęboko w dupie.

A przynajmniej tak brzmiała oficjalna wersja wydarzeń.

- Viktor... - rozbrzmiało za drzwiami szatni, a Jurij, który właśnie miał zamiar wejść do pomieszczenia, zatrzymał dłoń w połowie drogi do klamki. Może czekał na jakiś lepszy argument, aby wparować do przebieralni i urządzić łyżwiarzom nie pierwszą (i niestety nie ostatnią) zjebę dekady, a może powstrzymał go dziwny niepokój wyczuwalny w głosie Katsudona, wieszczący jakąś bliżej nieokreśloną katastrofę. - Coś ty najlepszego narobił...

- Kochanie, nie patrz tak na mnie. Przecież to było dla naszego dobra. - Drugim z rozmówców okazał się oczywiście nieodstępujący go Łysol, który z typową dla siebie beztroską starał się załagodzić sytuację. Katsudon nie jest taki naiwny, żeby nabrać się na twoje mdłe słówka, staruchu, pomyślał jednak Plisetsky, uśmiechając się na samą myśl o tym, co czekało rosyjskiego kolegę. Urabiać to ty sobie możesz bufetową albo listonosza, a nie jego. I jak na mój gust będziesz dzisiaj spać na kanapie. A kto wie, czy nie na wycieraczce.

- Ty się nie zasłaniaj naszym dobrem - odparł zgodnie z przewidywaniami Yuuri, a podsłuchujący ich nastolatek uśmiechnął się triumfalnie. - Teraz to mamy problem. Ciężki problem.

- Zaraz tam ciężki... - odmruknął zgaszony Viktor.

- No a ile waży?

- Nie wiem, nie sprawdzałem. Z pięćdziesiąt kilo?

- Ile? Boże, przecież to normalnie jak Yurio. - Zimny dreszcz przeszedł Plisetsky'emu po plecach. Zwykle na dźwięk nielubianego przezwiska aktywował się jak bomba z czujnikiem głosowym, ale tym razem cała rozmowa brzmiała trochę zbyt złowieszczo, żeby zdołał skupić się na takich rzeczach. Co, do cholery, może ważyć tyle co ja? - Nie mogłeś załatwić jakiegoś mniejszego?

- A co ja jestem? Zabójca na zlecenie, żebym sobie załatwiał konkretny cel? - odpowiedział z przekąsem Viktor, ale zaraz potem dodał niemrawo. - ...no przecież samo tak jakoś wyszło.

O ja pierdolę. Jurij oderwał ucho od drzwi, wreszcie pojmując, co się stało. Zabili człowieka.

Jak rzadko kiedy poczuł, że krew odpływa mu z policzków, a dłonie stają się zimne. Dopiero po chwili doszło do niego, co właściwie pomyślał, i szybko się zreflektował. Nie no, bez przesady. Przecież mowa było o tych dwóch idiotach. O JEGO dwóch idiotach, którzy jedyne, co potrafili ukatrupić, to atmosferę panującą na treningu. Nawet ryby nie potrafili zabić, co udowodnili, gdy ten łysy patafian przyniósł do domu żywą sztukę i po wielu perturbacjach to Plisetsky musiał ostatecznie dokonać rytualnego mordu (co wcale nie było łatwym zadaniem, szczególnie gdy Katsudon wywijał rybą jak jakimś nunczako). Bo gdyby to jeszcze chodziło o Yakova to okej, byłby w stanie uwierzyć, że coś się w sowieckich czasach odwalało. Ale oni? Ciołki wyborowe? Popieprzeni narzeczeni? Dwa emocjonalne ziemniaki? Te debile drżały nad losem byle surykatki z oglądanego filmu przyrodniczego (to wcale nie tak, że Jurij widział to na własne oczy, zakleszczony między dwoma garnącymi się do jego boków facetami), i to na dodatek takiego, który widzieli już dwa razy. A co dopiero mówić o odbieraniu życia ludziom! Toż to było zwyczajnie niemożliwe...

Pozdrowienia z Petersburga!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz