rozdział 11

46 3 0
                                    

I ruszyłem z piskiem opon...

Arleta pov

Z każdym skurczem powstrzymywałam się od krzyku. Strasznie bolał mnie brzuch i kość ogonowa.

-Skarbie, wytrzymaj jeszcze chwilę zaraz będziemy.

-Łatwo ci mówi...

Nie dokończyłam ponieważ moim ciałem wstrząsnął kolejny skurcz. Bolało jak diabli.

-Łatwo ci mówić. Faceci nie rodzą dzieci.

Time skip szpital. Adam pov.

W końcu dojechaliśmy, od razu ją zabrali. Czekam już jakieś 2 godziny. W końcu po pół godzinie wychodzi lekarz. Podszedłem do niego i spytałem

-I co z nimi? Żyją?

(najczęściej zadawane pytanie)

-Tak, gratuluję panie Lambercie, urodził się panu synek. Może Pan do niej wejść.

-Dziękuję, panie doktorze.

Po tych słowach wszedłem do sali. W łóżku leżała Arleta, z małym zawiniątkiem w rękach. Podszedłem do nich. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.

-Chodź, zobacz go, nie śpi.

Podszedłem do niego. Był bardzo podobny do mnie zarys ust miał po Arlecie, a po mnie oczy.

-No tak... Spodziewałam się tego... Czysty tatuś. Chcesz go potrzymać?

-Tak

Wziąłem małego na ręce ze łzami w oczach. Mały patrzył wprost na mnie tymi niebieskimi oczkami. Był śliczny. Arleta rzekła :

-Chyba mam dla niego odpowiednie imię...

-Jakie?

-Simon... Może być?

-Tak jest fajne. Simon Lambert. Brzmi świetnie. I wkrótce ty też będziesz Lambert...

-Tak już niedługo...

I po kilku dniach Arleta wróciła ze szpitala razem z dzieckiem...

(przepraszam że taki krótki, ale pomysły mi się skończyły. Dzięki za gwiazdki i przeczytanie. Papa 😘 😘 😘)

Adam Lambert /muzyczna miłość... Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz