Ich myśliwce ledwie wytrzymały przejście przez portal. Gdyby nie pomoc ze strony Mocy, Anakin zapewne nie zdołałby nawet utrzymać drobnego statku bojowego w powietrzu. Na szczęście buntownicy mieli dokładnie ten sam problem. I, co było łatwe do przewidzenia, nie poradzili sobie tak sprawnie jak jedi.
– Radzę sobie, mistrzu! – krzyknął Anakin do komunikatora, wykonując w międzyczasie wyjątkowo karkołomny manewr.
– Widzę, padawanie.
Młody jedi uśmiechnął się pod nosem. Doskonale słyszał mieszające się w głosie Obi-Wana obawy i zachwyt. Młodzieniec uważał to za zupełnie naturalne – dla jedi tak starego, jak mistrz Kenobi, okrzyknięty odkryciem tysiąclecia uczeń musiał być spełnieniem wszystkich marzeń.
Z takim właśnie przekonaniem Skywalker rozprawił się z wrogami Republiki (uszkadzając przy tym poważnie swój myśliwiec, ale kto by się tym przejmował). Myślał tak nadal, słuchając, jak Obi-Wan daje upust typowej dla starych ludzi irytacji (spowodowanej głównie tym, że nikomu jeszcze nie udało się wrócić po przekroczeniu portalu). Nie brał pod uwagę, że może być inaczej, podkradając się z obnażonym mieczem do grupy bardzo podejrzanych osobników (bo jakoś nie potrafił uwierzyć, że spotkanie w takim miejscu kogoś, kto nie byłby sithem, jest w ogóle możliwe).
Jak zwykle ta narastająca wiara w ślepe uwielbienie, jakim Kenobi miał darzyć Skywalkera, musiała zostać przez coś zachwiana. Tym razem było to wypowiedziane dziwnie ciepłym głosem stwierdzenie:
– Złamałbyś serce R2.
Od dawna – bardzo, bardzo dawna – Anakin nie widział Obi-Wana uśmiechniętego. Co to właściwie mogło oznaczać?
Szarpnął starszego jedi za rękaw szaty i szepnął konspiracyjnie:
– Mistrzu! Oni muszą być sithami! Nie ma innej opcji! Nie czujesz? Aż promieniują nienawiścią!
– Bardzo upraszczasz ich emocje, padawanie – odparł Kenobi. Dla niego sytuacja wcale nie była tak oczywista. Owszem, powietrze wokół nieznajomych było aż gęste od tłumionych uprzedzeń, żalów i niechęci. Ale gdy skupił się na tym odrobinę mocniej, zszedł nieco głębiej, wyczuł coś więcej. Coś, co kazało mu wierzyć, że nowo poznani ludzie nie mają złych zamiarów. – Jeśli przyjrzysz im się dokładniej, zauważysz, że po prostu potrzebują pomocy.
– Im nie da się pomóc! Są po ciemnej stronie! Tak pochłonęła ich zawiść, że...
– Anakinie. – Obi-Wan chwycił swojego padawana za ramiona i potrząsnął lekko, wciąż się uśmiechając. – Jeśli chcesz zostać prawdziwym mistrzem jedi, musisz pamiętać, że nie ma nic bardziej chwalebnego, niż walka o tych, którzy stoją na krawędzi przepaści. Owszem, ci ludzie bardzo się pogubili, ale jest dla nich nadzieja. Skup się, a ją znajdziesz.
– Mistrzu, nie oczekujesz chyba, że zajmę się...
– Tak – przerwał mu pospiesznie Kenobi. – Chciałbym, żebyś właśnie tym się zajął.
– Ależ mistrzu! – Anakin zwątpił w sprawność swoich uszu. – Wiesz dobrze, że nie jestem dobry w... rozmawianiu i... i w ogóle!
– Umiejętność rozwiązywania konfliktów bez użycia przemocy jest bardzo ważna dla jedi, drogi padawanie. Niech to będzie twój sprawdzian z pertraktacji.
Obi-Wan pogratulował sobie w duchu. W jednej chwili zmienił nadchodzącą tragedię w prosty i przyjemny test dla młodego jedi. Co za tym idzie – uwolnił się od obowiązku patrzenia nieznajomym na ręce. Cóż, nie wszystkim. Jednemu chciał się bowiem przyjrzeć trochę dokładniej.
CZYTASZ
Houston, mamy problem
FanfictionGdzieś głęboko w sercu Mrocznej Puszczy Thranduil postanawia choć na chwilę uciec od świata. Decyzje jedynego syna są dla elfiego władcy coraz bardziej niezrozumiałe, dlatego dochodzi on do wniosku, że medytacja w skrytej w odległym wymiarze samotni...