19.

213 36 16
                                    

– Jesteśmy w Świątyni – westchnął z ulgą Obi-Wan, rozglądając się po miejscu, do którego trafili. Dokładniej rzecz ujmując, była to jedna ze świątynnych sypialni przeznaczonych dla mistrzów.

Nie żeby Kenobi nie wierzył, że tajemniczemu wojownikowi władającemu piorunami uda się przenieść ich do domu. Po prostu z natury był sceptyczny. To dawało mu możliwość doznawania pozytywnych zaskoczeń właśnie takich jak to. Z szerokim uśmiechem spojrzał na Anakina i obaj w tym samym momencie zaczęli się śmiać. Ku przerażeniu starszego Jedi nie skończyło się jednak tylko na tym.

Skywalker dopadł go, chwycił za przód szaty, przyciągnął do siebie i z pasją wpił się w jego usta. Jego radość z powrotu musiała być jeszcze większa niż Obi-Wan pierwotnie przypuszczał, bo zanim zdał sobie z tego sprawę, zaczął oddawać pocałunek, wciąż się przy tym śmiejąc. Z ust ucznia zjechał na brodę, policzki, nos, brwi, uszy, szyję, przeczesując jednocześnie palcami gęste kasztanowe włosy. Ciało Anakina zaczęło płonąć dzikim szczęściem i satysfakcją – zupełnie jakby jego midichloriany tylko na to czekały. Przylgnął do mistrza i zaczął się o niego ocierać jak spragnione czułości zwierzątko.

Dopiero bardzo jednoznaczne i pełne dezaprobaty chrząknięcie dobiegające od strony drzwi zmusiło obu Jedi do zainteresowania się światem zewnętrznym. Odskoczyli od siebie z widocznym ociąganiem i spojrzeli na intruza.

– Mistrzu Windu.

– Mistrzu Kenobi – odparł ciemnoskóry Jedi. Ręce miał skrzyżowane na klatce piersiowej, a wysoko uniesiona prawa brew wyraźnie sugerowała, że czekał na wyjaśnienia. – Mistrz Yoda bardzo cieszy się z waszego powrotu, ale sama radość nie zaspokoi jego ciekawości.

Obi-Wan nie zdołał zapanować nad rumieńcami, które rozlały się po jego policzkach. Czuł się jak dziecko przyłapane na czymś bardzo, bardzo złym. Miłość wśród Jedi była uczuciem mocno niepożądanym. Stawiała uczucia własne ponad potrzebami świata, jednostkę ponad wszelkimi innymi istotami. Dlatego Kenobi nie dziwił się niechęci mistrza Windu. Wcześniej pewnie sam czułby do siebie wstręt. Teraz, niestety, wiedział jednak, jak słodki był ten zakazany owoc i z trudem mógł go sobie odmówić.

– Natychmiast zatem udam się do mistrza Yody i odpowiem na wszystkie jego pytania – zapewnił pokornie, czując zarazem, jak coś w nim pęka i kruszy się w drobny pył.

Windu skinął głową i odszedł, nie zamykając za sobą drzwi, wyraźnie dając tym Kenobiemu do zrozumienia, że liczy na to najszybsze znaczenie „natychmiast".

– Mam na ciebie czekać, mistrzu? – zapytał Anakin. W jego głosie dało się wyczuć zaproszenie do kontynuacji tego, co tak ochoczo rozpoczęli. Obi-Wanowi nie umknęła jednak starannie ukryta smutniejsza nuta.

Padawan doskonale wiedział, że posunął się zbyt daleko. Że przekroczył granicę absolutnie nie przekraczalną. Relacja mistrza i ucznia po prostu nie miała prawa tak wyglądać.

Kenobi położył dłoń na ramieniu Anakina i uśmiechnął się do niego z ledwie ukrywanym bólem.

– Nie. Nie czekaj. Proszę.

Czy naprawdę to powiedział? Czy rzeczywiście był tak bliski płaczu? Czy to on sam drżał, czy też cały świat zaczął trząść się od tej koszmarnej niesprawiedliwości?

Po raz pierwszy w życiu żałował, że został Jedi.

Że zabrał Anakina z Tatooine.

Czym prędzej uciekł z pokoju, nie mogąc jednak powstrzymać słów, które tak bardzo chciały zostać wypowiedziane.

– Nie czekaj na mnie, bo cię kocham.

Houston, mamy problemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz