Charles szczerze obawiał się współpracy z Avengers. Doskonale wiedział, jakim typem człowieka jest Stark i czym taka znajomość może się skończyć dla mutantów. Świat miał ostatnio zdecydowanie dość Mścicieli, których walki między sobą nawzajem okazały się równie destrukcyjne jak te, które toczyli rzekomo po to, by ocalić ludzkość. Dlatego Xavier robił wszystko, by jak najmocniej opóźnić konfrontację.
A szkoda, bo gdyby tego nie robił, wcześniej poznałby Steve'a Rogersa.
Wiele zapewne zawdzięczali temu, że znajdowali się w zupełnym odcięciu od reszty świata. Nic im nie przeszkadzało. Nie musieli bać się nagłych alarmów i niespodziewanych napaści ze strony swoich licznych wrogów. Mogli rozmawiać do woli i spokojnie uczyć się współpracy. W jednej chwili Charlesowi przeszły wszelkie obawy. Przed szkołą otworzyły się perspektywy, o których wcześniej nie śmiał marzyć. No i poznał osobiście bohatera, dzięki któremu nigdy nie czuł się zażenowany nosząc obcisły, żółto-czarny kostium.
Kapitan Ameryka okazał się znacznie bardziej ludzki, niż pokazywały to media. Staroświecko miły, nie miał jednak żadnych oporów przed złośliwymi docinkami, którymi sypał jak z rękawa. Nie był zbuntowanym przestępcą, jakiego chciały zrobić z niego media. Zdecydowanie nie był też tym głupiutkim, pociesznym żołnierzykiem, za jakiego chciała uważać go TARCZA. Cóż, nic dziwnego, że nie udało im się zatrzymać go na dłużej.
Ciekawe jednak, że udało się to Starkowi.
– Nie macie nic przeciwko, żebym się dołączył? – zapytał Magneto, pojawiając się przy nich zupełnie niespodziewanie.
No. Może nie zupełnie. Steve nie wydawał się ani trochę zaskoczony jego pojawieniem; zapewne już dużo wcześniej usłyszał, że ktoś się zbliża. Charles jednak podskoczył w miejscu i omal nie pisnął ze strachu. Nienawidził tego. Nienawidził hełmu, nienawidził skrytości Erika, nienawidził, jak obaj musieli być uparci.
– Nie, oczywiście, że nie – zapewnił go Rogers z jedynie pozornie uprzejmym uśmiechem. Pozornie nie dlatego, że w rzeczywistości nie życzył sobie obecności Lehnsherra. Po prostu biło z niego przerażające wyrachowanie. Zupełnie jakby mimowolnie, przez cały czas, liczył, ile mógł zyskać na tym całym zacieśnianiu znajomości.
Charles uświadomił sobie, że to właśnie w Kapitanie podobało mu się najbardziej. I że dokładnie to samo spodobało mu się kiedyś w kimś innym.
Pech (czy może raczej troskliwe zrządzenie opatrzności) chciał, że Charles natrafił rano na wyjątkowo soczyste i słodkie jabłka, przez co zjadł ich zdecydowanie zbyt dużo i zbyt szybko. Wystarczyło jedno tęskne spojrzenie w stronę Erika, by momentalnie przypomniał sobie wszystko, co kiedyś ich łączyło. I co teraz mieli szansę odbudować.
Lehnsherr najwyraźniej pomyślał dokładnie o tym samym, bo po krótkiej chwili wahania ściągnął hełm.
Uprzejma rozmowa o „biznesach" toczyła się jakoby na drugim planie. Nie, żeby Charlesowi przeszkadzała. Oczywiście, że nie. Po prostu teraz znacznie bardziej absorbowały go myśli Erika. To, co Erik o nim myślał. To, że mógł swobodnie przesyłać mu to, co sam myślał o jego wyobrażeniach. Wszelkie pragnienia i myśli przepływały pomiędzy ich umysłami bez żadnych irytujących przeszkód.
Obecność Rogersa, jeszcze przed chwilą tak przyjemna, teraz zaczęła Charlesowi zdecydowanie przeszkadzać. Najchętniej zostałby z Erikiem sam na sam, ale z drugiej strony doskonale zdawał sobie sprawę, że już nigdy mogą nie mieć okazji do omawiania problemów w takim składzie (nie żeby miał coś przeciwko obecności Starka, serio).
Iron Manowi wiele złego można zarzucić, ale w tym momencie akurat Charles był bardzo wdzięczny, że okazał się tak lekki na wspomnienie. Wbił do nich z siłą burzy gradowej i miotając z oczu błyskawice czystej nienawiści, wysyczał w stronę Rogersa:
– Chyba mamy coś do omówienia.
– Czy to nie może chwilę poczekać? Właśnie rozmawiałem z Charlesem i Erikiem o możliwości...
– Nie zbywaj mnie, Rogers. Nie po tym, co wczoraj zrobiłeś.
Twarz Kapitana stężała, a na jego policzkach wykwitły dorodne rumieńce. Z wyraźnym zakłopotaniem pożegnał się z mutantami i pozwolił Starkowi zaciągnąć się między drzewa.
– To trochę smutne, że ciągle się kłócą – zauważył Lehnsherr.
– Och, myślę, że wcale nie jest między nimi aż tak źle.
Zapadła między nimi nieco niezręczna cisza, którą obaj bali się przerwać. Już tyle razy próbowali zakończyć dzielący ich spór przy pomocy niewłaściwych słów, że perspektywa kolejnej porażki po prostu ich przytłaczała. Ale jeśli nie spróbują teraz, to kiedy?
Charles odchrząknął i zapytał nieśmiało:
– Co powiesz na partię szachów?
– Masz ze sobą szachownicę? – zdziwił się Erik.
– Nie, ale jeśli wyobrażę ją sobie wystarczająco wyraźnie, będziemy mogli... No wiesz. – Przerwał i odchrząknął z zakłopotaniem, uświadamiając sobie, że najprawdopodobniej żaden z nich nie będzie mógł się skupić na biało-czarnych pionkach.
– Bardzo chętnie, Charles – zgodził się Magneto, czarującym uśmiechem rozwiewając wszelkie wątpliwości Xaviera. – Bardzo chętnie.
CZYTASZ
Houston, mamy problem
FanfictionGdzieś głęboko w sercu Mrocznej Puszczy Thranduil postanawia choć na chwilę uciec od świata. Decyzje jedynego syna są dla elfiego władcy coraz bardziej niezrozumiałe, dlatego dochodzi on do wniosku, że medytacja w skrytej w odległym wymiarze samotni...