Powitaniom i przesłuchaniom nie było końca. A może tak po prostu wydawało się Starkowi, który był najzwyczajniej w świecie zmęczony i liczył wyłącznie na to, by nareszcie móc wyspać się we własnym łóżku. Sam. Bez żadnych natrętnych żołnierzyków. Najedzony czymś, co nie zostało nafaszerowane afrodyzjakiem. Był to plan prosty i niezwykle naglący, bo oczy same mu się zamykały.
– Ej, Stark, naprawdę byliście w tym innym wymiarze, czy to tylko taka wymówka? – zapytał Clint z podstępnym uśmiechem. W jednej dłoni miał napoczętą puszkę piwa, w drugiej nadgryzioną kanapkę. Fakt, że w salonie roiło się od agentów TARCZY i wysoko postawionych znajomych Avengers wcale mu nie przeszkadzał.
– Dlaczego tak sądzisz? – prychnął Tony, coraz bardziej zmęczony. I coraz bardziej rozczarowany tym, że nigdzie nie widział Pepper.
– Bo Natasha wygląda na bardzo zadowoloną.
– To wcale nie musi wykluczać pobytu w innym wymiarze.
– No niby nie.
– Nie rozwiałem twoich wątpliwości, prawda?
– Ani trochę.
– Jak to dobrze, że mam twoje zdanie głęboko w...
– Tony! – przerwał mu znajomy głos i Stark z nieskrywaną radością odwrócił się do swojego najlepszego przyjaciela.
– Rhodey!
Padli sobie w objęcia i zaczęli się śmiać. Był to ten specyficzny rodzaj śmiechu, który opanowuje ludzi bardzo zmęczonych, którzy przez długi czas byli czymś przejęci albo przerażeni. Tony nawet nie chciał myśleć, przez to Rhodey musiał przechodzić, nie mając zielonego pojęcia, co właściwie stało się z Tonym.
– Pepper kazała ci przekazać, że jest jej bardzo przykro i wpadnie do ciebie później. Nie gniewaj się na nią. Gdy zniknąłeś, przejęła twoje obowiązki i wmawiała wszystkim, że po prostu jesteś chory.
– Podziękuję jej, gdy już tu przyjdzie.
– Najpierw będzie musiała się porządnie wyspać.
– Spokojnie, sam też mam to w planach.
Ponad ramieniem przyjaciela, Tony pochwycił spojrzenie Rogersa. Kapitan stał na drugim końcu pomieszczenia w towarzystwie Natashy, Barnesa, Wilsona i Carter. Oczywiście, że tak. Dlaczego miałoby być inaczej? Co z tego, że spór wydawał się zażegnany, skoro wszystkie podziały istniały nadal i nie było szans, aby tak po prostu je wymazać.
Steve uśmiechnął się krzywo, położył dłoń na ramieniu Barnesa i powiedział coś, ledwie otwierając przy tym usta. Skurczysyn, doskonale wiedział, że były tu osoby, które potrafiły czytać z ruchu warg. Na przykład Tony. Ale jasne, po co się tym przejmować. Omal nie zaczął zgrzytać zębami, ku głębokiej konsternacji Rhodesa, gdy tylko spostrzegł, że Rogers znów patrzył prosto na niego.
O co mu właściwie chodziło? I dlaczego wychodził? Cholera.
– Tons, wszystko w porządku?
– Jasne, po prostu... – urwał i machnął ręką licząc na to, że Rhodey zrozumie. W myślach zaczął odliczanie od stu do zera.
Chciał z nim porozmawiać. Na osobności. To było jasne. Tony nie miał jednak pojęcia ani o czym, ani gdzie. Co mogło być tak naglące? Wyobraźnia podsunęła mu obraz Kapitana Ameryki w jednej z tych absurdalnych, rzekomo seksownych wersji swojego kostiumu, od których roiło się w internecie w okolicach Halloween i karnawału. Zapewne byłby absolutnie jedyną osobą w całym wszechświecie, która wyglądałaby w tym dobrze. Ale szanse na to, że chodziło mu wyłącznie o szybki numerek były znikome.
CZYTASZ
Houston, mamy problem
FanfictionGdzieś głęboko w sercu Mrocznej Puszczy Thranduil postanawia choć na chwilę uciec od świata. Decyzje jedynego syna są dla elfiego władcy coraz bardziej niezrozumiałe, dlatego dochodzi on do wniosku, że medytacja w skrytej w odległym wymiarze samotni...