20.

218 38 9
                                    

Charles omal nie rozpłakał się ze szczęścia na widok Instytutu. Przez cały czas miał świadomość, że tęsknił za domem, ale dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo brakowało mu tego wszystkiego, co się z nim wiązało. Przede wszystkim bowiem stęsknił się za swoimi uczniami.

Gdyby Erik go nie podparł, zapewne upadłby na cudownie zieloną trawę otaczającego dom parku. Łzy napłynęły mu do oczu. Widział biegnących w ich stronę Logana i Scotta z przygotowanym wózkiem inwalidzkim. Słyszał nawet ich zaniepokojone i przeszczęśliwe zarazem głosy. To jednak nie pomogło Charlesowi zapanować nad wzruszeniem; przeciwnie, miał wrażenie, że z każdą chwilą rozkleja się coraz bardziej.

– Hej, musisz przestać się mazać, bo tylko ich przestraszysz – zaśmiał się Erik. Ewidentnie silił się na powagę i karcący ton głosu, ale jakoś niespecjalnie mu wychodziło.

– Obyś sam nie zaczął beczeć.

– Ja? Jestem zdecydowanie zbyt męski na takie babskie łzy, Charles.

– Profesorze! – zawołał Scott Summers, dopadając w końcu swego mentora. – Myśleliśmy, że stało się coś złego. Jean próbowała cię znaleźć, ale...

– Nic mi nie jest, Scott. Naprawdę, nic mi nie jest – zapewniał Xavier, jednocześnie ocierając łzy i siadając na wózku.

– Logan chciał wypowiedzieć wojnę Avengers i TARCZY, ale na szczęście go powstrzymałem.

– Tak. Bo ty akurat siedziałeś na dupie i spokojnie czekałeś na powrót Profesora – prychnął Logan, co jak na jego możliwości i tak było oszałamiającym popisem dobrych manier.

– Wcale tego nie sugerowałem.

– A ja wcale nie sugerowałem, żebyś stulił pysk.

– Mógłbyś odłożyć swoje rynsztokowe popisy na inną okazję?

– No, już, już, dziewczynki. Nie męczcie Profesora. – Znudzony kobiecy głos przebił się bez trudu przez słowną przepychankę mutantów.

Raven nie czekała na zaproszenie. W dwóch skokach znalazła się przy Charlesie i Eriku i obu sprawiedliwie obdzieliła pocałunkami, na przemian wyzywając ich od idiotów i dziękując, że w końcu raczyli wrócić z „podróży poślubnej". Tłumaczenie, że to był wypadek, że Avengers też tam byli, że to wcale nie była wycieczka, zdało się na nic. Dziewczyna i tak wiedziała swoje.

– Powinieneś jak najszybciej zajrzeć do Jean Gray – powiedziała, odzyskując powagę. – Biedactwo, zupełnie się załamała twoim zniknięciem i tym, że nigdzie nie mogła cię znaleźć. Ororo jest z nią teraz w skrzydle szpitalnym, ale im szybciej z nią porozmawiasz, tym lepiej.

– Już do niej jadę.

– Raczej lecisz – sprecyzował Erik jednym niedbałym gestem unosząc wózek nad ziemię i zabierając go ze sobą do Instytutu.

– Dziękuję, że się wszystkim zajęłaś, siostrzyczko.

– Chętnie przyjęłabym te podziękowania, ale to Logan i Summers niańczyli twoje dzieci.

Mimo iż oddalali się bardzo szybko, Charles doskonale widział mieszaninę zakłopotania i zażenowania na twarzach chłopców, którzy przecież ani trochę za sobą nie przepadali. W ogóle. Chwila moment, gdzie wcześniej się z tym spotkał?

– Spodziewałeś się tego? – zapytał mocno zaskoczony. – No wiesz, że będą potrafili ze sobą wytrzymać?

– To nie było oczywiste? – prychnął Erik. Najwyraźniej nie spodziewał się takiej niedomyślności po przyjacielu. – Może nie tak oczywiste jak Stark i Rogers, ale jednak.

– Żartujesz sobie ze mnie, prawda?

– Mógłbym cię zapytać o to samo.

– Trzeba będzie się z nimi skontaktować. – Charles doszedł do wniosku, że najlepiej będzie zmienić temat. Niespecjalnie interesowało go życie prywatne uczniów, o ile nie miało wpływu na funkcjonowanie Instytutu. Teraz miał z tego powodu wrażenie, że dopuścił się poważnego niedopatrzenia i źle ustalił hierarchię wśród podopiecznych. Nie spodziewał się, że Jean sobie nie poradzi. Nie spodziewał się, że Logan i Scott poradzą sobie razem. Nie spodziewał się, że Avengers okażą się sojusznikami. – Ze Starkiem i resztą tej jego bandy.

– Jesteś pewien, że trzeba? Jaką masz gwarancję, że wciąż będą do nas przychylnie nastawieni?

– Mam tylko przeczucie.

– Czy to nie za mało?

– W twoim przypadku zupełnie mi wystarczyło. Dlatego gotów jestem zaufać mu też tym razem.

Kątem oka zauważył delikatny rumieniec na policzkach Erika. Nie musiał czytać mu w myślach, by wiedzieć, że przyjaciel przypominał sobie właśnie okoliczności, w jakich się poznali. Nic nie wskazywało przecież wtedy, żeby cokolwiek ich kiedyś połączyło – a jednak.

– Pewnie jak zwykle masz rację.

– Oczywiście. W końcu z nas dwóch to ja mam tytuł naukowy.

– Chcesz się o to teraz kłócić?

– Nie, zostawmy sobie to na wieczór do partii szachów.

Magneto parsknął cicho. Już on dobrze wiedział, o jakiej „partii szachów" mówi jego przyjaciel.

Houston, mamy problemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz