17.

252 35 14
                                    

Powiedzieć, że Tony był wściekły, to jakby nazwać burzę z piorunami niegroźną mżawką. Jak na złość, ubieranie emocji w słowa nigdy nie przychodziło mu łatwo, dlatego teraz chodził przed niewzruszonym Rogersem w tę i z powrotem, niezdolny do powiedzenia mu prosto w twarz, jak bardzo go nienawidzi.

– Wiedziałeś – wysyczał w końcu, rzucając Kapitanowi mordercze spojrzenie.

– O czym?

– Wiedziałeś, jak działają te cholerne owoce!

– A ty nie?

Jego bezczelność zaskoczyła Tony'ego. Dlaczego ciągle zapominał, że ten złotowłosy i błękitnooki pupilek mediów był w rzeczywistości strasznym dupkiem?

– Jak w ogóle śmiałeś mnie dotknąć?

– Sam o to prosiłeś.

– Wiedziałeś, w jakim jestem stanie! Słuchanie mnie to ostatnia rzecz, jaką powinieneś wtedy zrobić!

– Jak cię nie słucham, jest źle. Jak cię słucham – jeszcze gorzej. Mógłbyś się wreszcie zdecydować?

– Jasne, bo nagle zacząłeś wykonywać polecenia.

– Twierdziłeś, że to rozkaz.

Tony aż zapowietrzył się z oburzenia.

– Nie zrozumiałeś problemu, Rogers – zaczął zmęczonym głosem, po chwili milczenia. Chciał to wszystko jak najszybciej pojąć, by bez wyrzutów sumienia móc znów po prostu gardzić Kapitanem. Chciał znaleźć niezbity dowód na to, że miał do czynienia ze zwykłym prostakiem, który tylko udawał dobrego człowieka. – Nie kazałem ci robić tego wszystkiego, co zrobiłeś. A zrobiłeś znacznie więcej, niż było konieczne. Chcę wiedzieć dlaczego.

Spodziewał się kolejnych bezczelnych ripost, gniewnych spojrzeń i unikania szczerych odpowiedzi. Dostał natomiast minę zbitego szczeniaka, z którą nawet Nick Fury nie potrafiłby dyskutować.

– Nie zrobiłem przecież nic, czego byś nie chciał – wymamrotał z zakłopotaniem. No tak, przecież rozmawianie o seksie zawsze wywoływało u niemal chorobliwe zażenowanie. – Myślałem, że było ci dobrze.

Cholera jasna! Pewnie, że było mu dobrze! Przecież cały Steve Rogers był zbudowany tak, żeby robić innym dobrze! U mniej odpornych potrafił wywołać orgazm samym spojrzeniem (no, może to lekka przesada), ale na szczęście Stark był odporny aż nadto i mogli prawie całą noc... No pięknie. Właśnie uświadomił sobie, że w seksie z Rogersem podobał mu się nie tylko „seks", ale i to „z Rogersem".

Źle. Bardzo, bardzo źle.

Jeśli przyzna się do tej słabości, Kapitan na pewno wykorzysta ją przeciwko niemu. Nie mógł mu dać takiej przewagi. Po prostu nie mógł.

– To tylko seks – warknął w końcu Tony, mając nadzieję, że zamknie tym samym temat. – Nic nie musiałeś robić. I lepiej byłoby, gdybyś nie zrobił.

– Przykro mi. Więcej się to nie powtórzy.

Steve odepchnął się ociężale od drzewa z wyraźnym zamiarem ucieczki. Stark z niedowierzaniem analizował jego słowa. Wiedział, że musi przemyśleć to jak najszybciej, bo jeśli Rogers zdąży odejść, już nigdy nie wrócą do tej rozmowy. A przecież wszystko – od spojrzenia począwszy, na słowach kończąc – wskazywało na to, że Steve bardzo chciał, żeby ich nocna przygoda znalazła swoją kontynuację.

Kłamał? A może naprawdę mu na tym zależało? Cholera jasna, dlaczego to musiało być takie skomplikowane?

– Chciałeś to powtórzyć – stwierdził Tony z uśmiechem, który wbrew jego woli rozciągnął mu usta. – Cholera, Steve, przyznaj się, że chciałeś to zrobić!

Rogers zatrzymał się wpół kroku. Stał tyłem, ale Tony doskonale widział brzegi jego uszu, które przybrały kolor dorodnych pomidorów. Takie potwierdzenie wystarczyło mu w zupełności.

– Aż tak ci się podobam?

– Nie.

Zbity z tropu, nie stawiał oporu, gdy Rogers w ułamku sekundy rzucił się na niego, zamknął go w swoich ramionach i pocałował, trochę nieśmiało i nieporadnie, ale z niezaprzeczalnym uczuciem.

– Bardziej. Znacznie bardziej – wysapał blondyn, niechętnie odrywając się od Starka.

– To całkiem zrozumiałe – stwierdził Tony, po czym wspiął się na palce i wznowił pocałunek. Sam siebie zaskoczył, ale wcale nie zależało mu na jakichś nieziemskich przeżyciach. Zbyt bardzo cieszyło go samo całowanie Rogersa, świadomość, że jego miękkie, czułe usta należą w tej chwili wyłącznie do Tony'ego. Jego brak doświadczenia jedynie dodatkowo podniecał Starka.

Dłuższą chwilę stali po prostu, wtuleni w siebie nawzajem, stawiając jawny opór konieczności powrotu do rzeczywistości.

– Ale co powiesz Barnesowi? – zapytał w końcu Tony, nim zdążył ugryźć się w język. Ten problem naprawdę bardzo go nurtował, ale poruszanie go w sytuacji, gdy w końcu udało im się dojść jakiegoś porozumienia, było przejawem skrajnej głupoty.

– On już wie.

– Słucham? – Takiej odpowiedzi Stark się nie spodziewał. Odsunął się od Rogersa tak, by móc na niego spojrzeć. – Co mu powiedziałeś?

– Nic. Sam się domyślił.

– I?

– I jest na mnie śmiertelnie obrażony.

– Jakoś nie zauważyłem.

– Trudno żebyś to zauważył, skoro z takim powodzeniem go ignorujesz.

– Zamierzasz go jakoś ugłaskać?

– Nie.

– Nie?

– Nie. Jest moim przyjacielem i szanuję jego opinie, ale w tej kwestii nie ma racji.

Tony z zachwytem obserwował upór, z jakim Steve wypowiedział te słowa. Czego właściwie do tej pory tak się obawiał? Przecież wystarczyło tylko, żeby dał Rogersowi pozwolenie, a ten momentalnie zapomniał o wszystkim, co nie było związane z Tonym.

– Dałem mu się poznać z najgorszej strony i teraz nie da nam błogosławieństwa?

– Będzie musiał.

– A to dlaczego?

– Natasha mu nie odpuści.

Obaj milczeli przez chwilę, a potem zaczęli się śmiać. Właściwie, nie było nic śmiesznego w tej rozmowie, ale tylko w ten sposób potrafili w pełni okazać, jak wielką ulgę i radość teraz czuli. Nie było szans, żeby przestali się kłócić – zbyt wiele ich dzieliło. Łączyło ich jednak wystarczająco wiele, by warto było szukać porozumienia.

Houston, mamy problemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz