16.

232 42 22
                                    

Thranduil już dawno nie miał okazji zaznać czegoś tak dogłębnego, przejmującego i porażającego. Myślał, że niewiele jest w stanie go zaskoczyć. Cóż, asgardzkim braciom jakoś się to jednak udało. Dłuższą chwilę leżał pomiędzy ich wciąż płonącymi ciałami i wsłuchiwał się w spokojne, miarowe oddechy. Sukienki, które zdarł z nich zdecydowanie zbyt pospiesznie, kotłowały się na podłodze jak bezładna masa niewiele wartych skrawków materiału.

Czy po to przybył do swej samotni? Czy tego właśnie szukał? Tyle mu wystarczy czy miał ochotę na więcej?

Patrzenie na wzloty i upadki nieporadnych śmiertelników było niezwykle zabawne. Zaspokojenie potrzeb własnego ciała również pomogło mu ochłonąć po ostatnich wydarzeniach, które wstrząsnęły Śródziemiem.

Dlaczego zatem wcale nie czuł się lepiej?

Dlaczego wszystko, czego doświadczał, jedynie dobitniej przypominało mu o Legolasie?

Nawet ci żałośni i kłótliwi śmiertelnicy, pomimo dzielących ich różnic, potrafili jednak znaleźć wspólny język, połączyć siły, być dla siebie wsparciem. Podobnie jak Legolas i ten jego krasnolud – Gimli. Biorąc pod uwagę głębokie uprzedzenie, które obie rasy żywiły do siebie nawzajem, taka przyjaźń nigdy nie powinna być możliwa. A jednak książę Mrocznej Puszczy i jakiś śmierdzący knypek spod Samotnej Góry stali się niemal nierozłączni. Z tej perspektywy sukcesy śmiertelników przestały być tak fascynujące.

Zirytowany kierunkiem, jaki obrały jego myśli, Thranduil ostrożnie podniósł się z łóżka i skierował w stronę wyjścia. Nim opuścił sypialnię, spostrzegł porzucone niedbale peleryny cudownych braci. Po chwili wahania sięgnął po ciemnozieloną (w zielonym wyglądał zdecydowanie lepiej), narzucił ją na nagie ramiona i wyszedł na mroźne nocne powietrze.

Zawsze po miłosnych uniesieniach lubił zaznać samotności. Zupełnie jakby upewniał się w ten sposób, iż było to jedynie coś ulotnego, nieistotnego, niegodnego dłuższej uwagi ze strony króla Mrocznej Puszczy. Tym razem nie dane mu było jednak zbyt długo cieszyć się brakiem towarzystwa.

– Jesteś rozczarowany? Niezadowolony? Czy może raczej wciąż nie możesz uwierzyć w to, co cię spotkało? – zapytał Loki, po czym dodał z pozornie niezamierzoną pogardą: – Wasza wysokość?

– Chyba właśnie tego potrzebowałem – zaśmiał się oschle Thranduil.

– I teraz czujesz się lepiej?

– To jakiś przebłysk altruizmu?

– Och, nie martwię się o ciebie, tylko o naszą umowę.

– Zabrzmiało pocieszająco. – Egoizm Lokiego przypominał mu o jego osobistych uprzedzeniach. Ciekawe, kiedy Kłamca przekona się, że życie to znacznie więcej, niż dążenie za wszelką cenę do zaspokojenia własnej próżności. – Nie martw się. Dostałem dokładnie to, czego chciałem. Ci twoi śmiertelnicy byli doprawdy przezabawni, a twój brat...

– Nie jesteśmy braćmi – obruszył się Loki.

– To musi być dla ciebie bardzo pocieszająca myśl. – Thranduil zmierzył Asgardczyka pełnym wyższości spojrzeniem. Doskonale zdawał sobie sprawę z pragnień, jakie w nim kwitły, i czerpał niebywałą przyjemność z obserwowania, jak jasne oczy księcia zaczynają zachodzić mgłą, zdradzającą jego prawdziwe pochodzenie. – Cóż, pozostaje mi chyba uznać to za moje zwycięstwo i w końcu zapłacić ci za tę „niewinną rozrywkę".

Niepozorny klucz zmaterializował się w wyciągniętej dłoni króla. Smukłe palce zacisnęły się na nim i przekręciły go w powietrzu, otwierając tym samym międzywymiarowy portal.

– To wszystko? – zdziwił się Loki.

Thranduil przechylił głowę i jego długie, srebrzyste włosy zafalowały majestatycznie.

– Masz rację. Czegoś mi jeszcze brakuje – przyznał, po czym chwycił za ramię niekompletnie odzianego księcia i wymusił na nim głęboki, namiętny pocałunek. Język Lokiego jedynie przez chwilę był drętwy z zaskoczenia. Bardzo szybko stał się cudownie giętki i zwinny, niebezpiecznie tym samym zniechęcał króla do powrotu. Nie, musiał przecież wrócić do Mrocznej Puszczy. Nie mógł tak długo zaniedbywać swoich obowiązków. Pospiesznie wepchnął klucz w dłoń Lokiego i skoczył w wirującą otchłań portalu.

Loki został sam, z ustami zaczerwienionymi od gwałtownego pocałunku i nadzieją na wolność uwięzioną między palcami. Mógłby teraz uciec. Nie martwiąc się o nic, porzucić więzienie z zamkniętą w nim zgrają potencjalnych wrogów. Tak właśnie nakazywałby rozsądek. Tak powinien zrobić, jeśli chciał kiedykolwiek zostać prawdziwym królem Asgardu.

– Loki? – wymamrotał niewyraźnie jego nie-brat, wciąż zaspany, niemal po czubek głowy zaplątany w koce i kapy. – Loki, gdzie jesteś?

– Już idę – odkrzyknął Książę Kłamstw, tym razem zgodnie z prawdą. – Już idę.

Houston, mamy problemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz