9.

317 49 22
                                    

Anakin nie zamierzał otwierać oczu. Z jednej strony znacząco przerastał przecież zarówno intelektem jak i zdolnościami wszystkich zagubionych, z drugiej natomiast – cała ta sytuacja przerastała jego.

Rycerze jedi nie powinni angażować się w sprawy zwykłych ludzi. Los jednostki nie powinien nigdy znajdować się dla nich na pierwszym miejscu. Teraz jednak mistrz Kenobi wyraźnie oczekiwał od swego ucznia, aby ten interweniował, aby pomógł tej (no, nie oszukujmy się) bandzie idiotów.

Kim oni w ogóle byli? Co takiego dostrzegł w nich Obi-Wan? Dlaczego tyłek Rogersa prezentował się tak apetycznie, że Skywalker musiał na niego choć przelotnie zerknąć, gdy blondyn oddalał się w pośpiechu, aby...

Cholera jasna! Jak w ogóle można myśleć...? To dwóch mężczyzn...?

Nie! Anakin wyciszył umysł i pospiesznie zatarł w pamięci przerażająco jaskrawe obrazy. I pomyśleć, że mistrz Kenobi tak bardzo zachwycał się tym całym Stevem, a to przecież zboczeniec jakiś i zbereźnik! Czy Obi-Wan w ogóle o tym wiedział?

A co jeśli wiedział? A jeśli to właśnie dlatego...?

Idiotyzm. To absolutnie nieprawdopodobne. Po co niby Obi-Wan miał się zachwycać jakimś zupełnie obcym zboczeńcem, do tego jeszcze zainteresowanym kimś zupełnie innym, skoro pod samym nosem miał kogoś tak doskonałego jak Anakin? Nie wspominając już o tym, że starszy jedi wyraźnie zaznaczył, iż chce pomóc nieznajomym, a nie któregoś z nich uwieść.

Skoro tak, to Anakin powinien nieco bardziej przyłożyć się do swego zadania.

– Cudze problemy rozwiązuje się przyjemniej, prawda? – zauważył Kenobi, pośrednio dając Skywalkerowi znać, kim powinien zająć się w pierwszej kolejności.

Cokolwiek zaszło między Rogersem i tym jego mechanikiem-geniuszem, Starkiem, było wciąż świeże – istniała zatem możliwość, że sami sobie z tym poradzą. Gorzej miała się sprawa Charlesa i Erika. W ich wzajemnej niechęci doszło do swego rodzaju stagnacji. Chociaż obaj darzyli się ogromnym szacunkiem i niemal braterską miłością, do tego stopnia przyzwyczaili się do stania po dwóch stronach barykady, że szansa na rozejm wydawała się znikoma.

Jakby tego było mało – Anakin miał ogromne problemy z zajrzeniem do umysłów tej dwójki. Xaviera otaczały zadziwiająco silne bariery mentalne, myśli Magneto zaś chowały się za grubą osłoną hełmu. Jak miał im pomóc, skoro tak dobrze zabezpieczyli się przed umysłową manipulacją?

Zniechęcony, postanowił na razie odpuścić. Spróbuje jeszcze raz, gdy już wszyscy się obudzą.

Przypomniał sobie natomiast coś ważniejszego. Ci dziwni ludzie wspominali, że był z nimi ktoś jeszcze. Dlaczego nie wrócił? Może coś mu się stało? Anakin odetchnął głęboko, oczyścił umysł i zaczął medytować. Tylko w ten sposób mógł w miarę szybko określić, gdzie znajduje się podwójnie zagubiony nieznajomy i czy nie trzeba mu pomóc.

Zdolności mentalne jedi to niesamowita sprawa. Jeśli rycerz skupi się wystarczająco mocno, w jednej chwili może ogarnąć umysłem ogromną przestrzeń, co jest niezwykle przydatne, gdy nie ma się żadnej mapy. Metoda ta miała jedną zasadniczą wadę – ktoś musiał pilnować ciała „sondującego" jedi, które było w tym czasie niemal zupełnie bezbronne.

Na szczęście jednak Anakin doskonale wiedział, że mistrz Kenobi nie pozwoli, aby jego ciało spotkała jakakolwiek krzywda.

Pierwszym, na co natrafił umysł młodego jedi, było spotkanie Steve'a i Tony'ego. Bardzo intensywne i, cóż, owocne. Z jednej strony zadziwiające, że tak szybko im poszło, ale z drugiej – w błędzie jest każdy, kto myśli, że trochę macania, wpychania i pocierania ma cokolwiek wspólnego z godzeniem się i rozwiązywaniem problemów. Ile razy zdążą się jeszcze pokłócić? Czy w ogóle kiedykolwiek przestaną sprzeczać się o absolutnie wszystko?

I dlaczego właśnie zaczęli... No, na litość midichlorianów! Czy nie mogli poczekać, aż Anakin sięgnie umysłem trochę dalej? To wszystko przez te niewinne, błękitne oczęta Rogersa. W ogóle nie było po nim widać tych perwersyjnych zapędów.

Choć odkrywanie zupełnie nieznanych mu dotąd możliwości męskiego ciała wydało się Anakinowi całkiem kuszące, młody jedi doszedł jednak do wniosku, że odnalezienie brakującego członka (!) drużyny nowych znajomych jest znacznie bardziej naglącym problemem.

Powoli, metr po metrze, rozciągał zasięg świadomości, aż w końcu...

...odbił się od bariery.

Spróbował jeszcze raz – i znów nic z tego nie wyszło. Czyżby osiągnął granice swoich możliwości? Nie, to nie możliwe. Zawsze był w stanie sięgnąć znacznie dalej. A zatem ktoś naprawdę ograniczał jego zasięg.

– Mistrzu – szepnął zaniepokojony, na tyle jednak cicho, by nie usłyszał go nikt poza Obi-Wanem.

– Wiem, Anakinie.

– Czy mam iść...

– Nie.

– Ale...

– Śpij, Anakinie.

Czymkolwiek była ta anomalia – mógł jej poszukać, gdy już się wyśpi. Zdążył dojść do tego wniosku zanim mistrz Obi-Wan wypełnił jego umysł ciepłem matczynych ramion, drapiącym od piasku powietrzem, złotem piętrzących się na horyzoncie wydm. W jednej chwili Anakin znalazł się myślami z powrotem na Tatooine. Zaraz potem spał już smacznie.

Houston, mamy problemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz