Rozdział 7

477 31 4
                                    

Nancy z grubsza wiedziała co się znajduje w bunkrze, lecz nie czuła się tutaj dobrze. Czuła się obco. Nie pasowała tutaj. Wszystko było dziwne i nowe. Zmiany nastąpiły zbyt szybko. Miała mieszkać z obcymi ludźmi, których poznała w tym samym dniu. To istne szaleństwo. Jednak nie miała wyboru. Dean ją przeraża, jest zbyt wybuchowy, a w oczach widać niechęć do jej osoby. Mężczyzna nie przypadł do gustu McKing, obok niego unosiła się zła aura. Może i pomaga ludziom, lecz skrywa sekret, zresztą jak jego brat. Jednak Sam okazał przynajmniej współczucie i wykazał lekki uśmiech. Jednak to nie wystarczyło. Czuła się źle w ich towarzystwie. Nie znała ich ani ich przyszłości. Nic nie wiedziała o nich i to przerażało ją najbardziej. Do Micka czuła jakąś więź, której nie rozumiała. Mężczyzna wydawał się być jej bliski, lecz nie poznawała w nim nikogo znajomego. Jego zielone oczy były identyczne jak blondynki, ten sam blask. Było to przeczucie, lecz nie takie zwykłe. To była niezwykła nić, której nie pojmowała.

Zielonooka opuściła kuchnię z parującą cieczą w kubku. Czarną kawą. To czego jej najbardziej brakowało, aby poczuć tą gorzką gorycz, która kojarzy się tylko z jej życiem. Swoje wolne kroki kierowała do pokoju, który pokazał jej Sam. Wyglądał tak samo jak ten pokój co zobaczyła Micka, lecz nie był to ten. Nie rozpakowała się, leczy wyłożyła swoje przybory do rysowania oraz teczkę z rysunkami. Przynajmniej tym zajmie swoje myśli, które nie dają jej spokój. Ponownie dokucza jej wyobraźnia, która nie przestaje dawać jej w kości. 

Przekraczając próg pokoju dostrzegła Davies'a, który siedział przy biurku przy okazji przeglądając jej prace. Był zafascynowany, lecz za razem przerażony. Rysunki były idealne, a nawet zbyt realistyczne. Krew wyglądała jakby miała wypłynąć z obrazków. Potwory były tak przerażające i prawdziwe, że nawet największy sceptyk powiedziałby, że istnieją. Nie było tutaj miejsca na wesołe ilustracje, wszystko było smutne i pełne bólu. Bólu, który towarzyszy kobiecie. Te prace najlepiej ilustrują jej dusze, która jest rozdarta na pół.

- Co tutaj robisz?- wyrwał się cichy głos blondynki, która stanęła na początku pokoju. Mick odwrócił się energicznie i spojrzał na nią. Było mu głupio, że naruszył prywatność kobiety.

- Przepraszam, nie chciałem.- dłonią wskazał na rysunki, które walały się po biurku. Jego wyraz twarzy wskazywał żałowanie swych czynów.- Są na prawdę ładne, lecz są owite smutkiem.

- Wiem, ale to są moje sny, które uwieczniam na tych pracach.- wyznała siadając na łóżku i kładąc kubek z kawą na szafkę nocną.- Chciałeś o czym pomówić?

- Nie, to znaczy tak.- westchnął i oparł się o oparcie od krzesła, spojrzał w jej zielone oczy i zaczął mówić.- Chciałem się dowiedzieć jak to jest możliwe, że widziałem ciebie, a potem rozpłynęłaś się w powietrzu. I ogólnie o co tutaj chodzi?

- Nie wiem. Nie rozumiem co się dzieje. W jednej chwili moje życie wali się jeszcze bardziej.- schowała swoją głowę w dłoniach i pociągnęła lekko się za włosy. Nie mogła się skupić na niczym.

Nancy.- ten głos pozna wszędzie. Był łagodny, a słowo było rozciągnięte. Można było wyczuć nutkę nudy w głosie. Jego obawiała się najbardziej. Lucyfera. Pomimo wszystko starała się go zignorować.

- Jak to nie wiesz? To ty mnie ożywiłaś i myślałem, że dowiem się od ciebie jak to zrobiłaś.- przybrał zdziwioną minę, nie rozumiał jak McKing go ożywiła. Z jednej strony się cieszył, a z drugiej obawiał jakie mogą być z tego konsekwencje. 

Musimy porozmawiać, więc spław tego frajera, Nancy.- ponownie go usłyszała, ale ten głos był bardziej stanowczy niż przedtem. Był nierządny sprzeciwu, jednak nadal można było wyczuć nutkę spokoju. Z wypowiadanymi słowami ból głowy rósł niewyobrażalnie szybko. Blondynka złapała się za skronie powstrzymując się od płaczu. Stawało się to do nie wytrzymania.

- Mick, możesz wyjść. Głowa mi pęka.- wyszeptała słabym głosem, który się łamał. Nie mogła powstrzymać łez, które płynęły po jej rozpalonych policzkach. Wiedziała, że to sprawka Lucyfera.

- Przyniosę tobie leki albo pójdę po Sama.- zaoferował podnosząc się z miejsca. Widział jakie katusze cierpi ta biedna kobieta, lecz nie wiedział jak jej pomóc. Czuł się bezradny.

- Nie, wyjdź. Zostaw mnie samą, proszę.- rzekła płaczliwym głosem, bo ból stawał się coraz większy. Czuła jak pulsują w niej wszystkie komórki. Davies popatrzył ostatni raz na zielonooką i zniknął z pokoju zamykając drzwi. Z momentem opuszczenia pokoju przez mężczyznę ból głowy zaczął stopniowo znikać, aż po chwili nic nie czuła. Otworzyła oczy i zlękła się jeszcze bardziej. Przed nią we własnej osobie stał Lucyfer. Poczuła jak oddech jej przyspieszył, a cała była już spięta.

- Hello, Nancy.- uśmiechnął się ironicznie i oparł się o ścianę. Mierzył ją wzrokiem nie przestając się uśmiechać. Czuł strach jaki emanował od McKing. Bała się jego i dobrze.

- Czego ode mnie chcesz?- spytała, lecz jej głos się łamał. Nie chciała na niego patrzeć, bo to przez niego jej marne życie jeszcze bardziej się rozwaliło. Spuściłam wzrok na podłogę. 

- Pogadać jak przyjaciele.- wzruszył ramionami i usiadł na krześle od biurka. Ukradkiem spojrzał na rysunki, które zafascynowały go tematyką oraz ilością krwi. 

- Przyjaciele? Ty nawet nie zaliczasz się do grona moich znajomych, których nie posiadam.- skrzywiła się na myśl, że on ma być jej przyjacielem. Większej głupoty nie słyszała.

- Ranisz mnie.- teatralnie przyłożył dłoń, gdzie powinno znajdować się serce.- Ale wybacza tobie. A Winchesterzy? Nie są twoimi psiapsiółami? Pomieszkujesz sobie tak u nich.

- Nie są. I w ogóle co ciebie to interesuje.- zmarszczyła brwi i zmusiła się, aby spojrzeć na niego choć nie chciała tego robić. 

- Ale co tak od razu nie miło?- zapytał przejeżdżając palcem po meblach patrząc stan ich czystości.- Spójrz na to z innej strony. Jesteśmy podobni.

- Podobni? Ty jesteś mordercą.

- Och, od razu mordercą.- wywrócił oczami i wstał z miejsca. I wolnym krokiem zaczął zbliżać się do blondynki.- Jesteśmy tak samo pokrzywdzeni. Chuck powinien nam za do zapłacić. Uwolnij mnie, a pomogę tobie w zemście. Razem zrobimy niesamowite rzeczy. I powiem o tobie, czego nie wiesz. A uwierz mi jest tego sporo.

- Już powiedziałam. Nie.- odparła hardo choć serce biło z niesamowitą szybkością. Bała się reakcji szatana, lecz od tylko się uśmiechnął. 

- A mogłem powiedzieć tobie o twoich adopcyjnych rodzicach. Opps?- te słowa McKing jeszcze bardziej zszokowały. Kobieta miała być adoptowana?

- Co? Byłam adoptowana?- na twarzy Nancy malowało się zdziwienie. Zielonooka na słowa Lucyfera stała się bardziej żywa.

- Wiem, pewnie teraz przeżywasz katusze w środku, ale to jest prawda. Pochodzisz z Wielkiej Brytanii. Ale tutaj kończą się spojlery. Do kiedy indziej, Nancy.- mężczyzna po skończeniu monologu pstryknął palcami i zniknął z pokoju. Rozpłynął się w powietrzu pozostawiając w szoku kobietę, która nie mogła uwierzyć w słowa diabła. 

~*~

Nadzieja to najgorsze skurwysyństwo jakie wyszło z puszki Pandory.

~*~

Lotty Winchester

Nancy McKing ||Supernatural [PL] ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz