ROZDZIAŁ 6

12K 728 33
                                    

 Jak tam piątek?


Siadam na czarnym skórzanym fotelu i odpalam Skype'a w celu rozmowy z przyjaciółmi.
  Moja tęsknota i ciche skomlenie mojej wilczycy na dnie mojego umysłu daje o sobie znać bardzo mocno, nie dając mi się skupić na przygotowaniu się do pracy w klinice. Z tego co wiem Szulc, swoją drogą trudne nazwisko, jest zainteresowany moją pracą, jednak brak jego wiedzy o moim darze nie ułatwia mi w jego korzystaniu.
  Najszybciej będę pracować z młodszym od szefa kliniki weterynarzem, z tego co mówiła mi Annie, gdy wróciłam Adrien jest uprzejmym mężczyzną, trochę starszym od Seth'a, co tylko przypomniało mi mój młody wiek, oraz jego wilkołactwo.
  Dźwięk połączenia odwraca moją uwagę od natrętnych myśli.
  Na ekranie laptopa pojawiają mi się uśmiechnięte twarze moich przyjaciółek. Charlie uśmiecha się do mnie promienie, ale Ava patrzy na mnie jakby wiedziała o czym myślę, co zresztą jest prawdą. Zna mnie jak mało kto, a wie więcej o mnie niż ja sama.
- Cześć, - witam się z nimi - jak w domu?
  - W domu po staremu, brakuje nam ciebie. Wszyscy narzekają na to, że opuściłaś nas przed pełnią, wiesz dobieranie się w pary a kilku chciało o ciebie zawalczyć. - zaczyna opowiadać przyjaciółka, co przypomina mi o oznaczeniu, które zaczyna znikać, niedługo Seth przyjdzie po to co jego, a ja nie dam rady mu się oprzeć. - Tak powiedział mi Jacob. Masz tu grono zainteresowanych twoją osobą, Esme.
  Nie poprawia mojego humoru, a jeszcze bardziej mnie dołuje. Nie wiedziałam, że ci faceci chcą być ze mną, jednak mój przeznaczony teraz jest dla mnie jednym z ważniejszych priorytetów.
  - Wiesz, Charlie, nie interesowali mnie wcześniej, więc teraz tym bardziej. Mam swojego partnera, a oni mówią tak, bo nie mieli okazji mnie zaliczyć. - staram się brzmieć przekonująco.
  Dziewczyna chichocze.
  - Jak z Seth'em? - pyta Ava, pierwszy raz od jakiegoś czasu.
  Przymykam oczy.
  - Seth jest... Zdystansowany. Bardzo. - Mówię połsłówkami.
  Po opowiedzeniu im wszystkiego o czym nie wiedziały wychodzę ze swojego pokoju, aby coś przekąsić, gdy do pomieszczenia wpada Annie wraz z Rolandem.
  Uśmiecham się mimowolnie na ich widok, bo nigdy nie widziałam tak dobrze zgranej pary jaką są ci dwoje.
  - O Esme! - woła dziewczyna. - Mamy propozycję nie do odrzucenia, wybierzmy się na imprezę! - Roland patrzy na nią niezadowolony.
  - Chętnie! - zgadzam się z entuzjazmem, bo w starej watasze nie mogłam nawet pomyśleć o wyjściu na imprezę poza dom... Ewentualnie dom główny lub sala balowa, bo mama w tej kwestii była bardzo surowa teraz wiem, że się o nas po prostu martwiła.
  Mamy tu nie ma, co uświadamia mi, że dawno z nią nie rozmawiałam, ale nie szukała ze mną kontaktu.
  - Nigdzie nie idziesz! - do pomieszczenia wpada Seth, a ja dławię się pitym przez siebie mlekiem bananowym.
  - Nie ty tu będziesz decydował co mogę, a czego nie - postanawiam walczyć o swoje.
  Pomruk niezadowolenia dociera do mnie z jego strony.
  - To ja decyduję, nawet jeśli chodzi o ciebie, ciesz się, że pozwoliłem ci pracować. - otwieram szerzej oczy.
  Co on sobie myśli?!
  Stoję oniemiała.
  Najpierw każe mi dorosnąć, a teraz żebym cieszyła się z pracy?!
  - Zastanów się co mówisz! - wykrzykuję. - Nie zrobisz ze mnie niewolnicy!
  Podchodzi do mnie niebezpiecznie blisko.
  - Będziesz mogła wychodzić na imprezy po sparowaniu - syczy do mojego ucha, brutalnie odwracając mnie od siebie.
  Ociera się o mnie, a ja jestem tak zaskoczona, że w pierwszej chwili się nie wyrywam. Dociska nasze ciała do siebie, a ja czuję coś grubego między pośladkami.
  - Nie próbuj - ostrzega, gdy zaczynam się szamotać. - To mnie bardziej nakręca.
  Przez myśl przechodzi mi bardzo głupi pomysł, ale nie mam nic do stracenia.
  Dociskam swoją pupę do niego i ruszam lekko, a niekontrolowany pomruk wychodzi z naszych ust prawie w tym samym momencie. Zaczyna całować mnie po szyi, a jego dłoń wchodzi pod materiał koszulki, do piersi.
  - Pozwól mi - proszę go poddańczo.
  Odwraca mnie nagle do siebie i dociska natychmiast spowrotem.
  Nie odpowiada, a zamiast tego całuje łapczywie, odpowiadam od razu, przygryzam jego wargę, a on odpowiada tym samym.
  W tym momencie jestem najbardziej szczęśliwym stworzeniem na świecie.
  - Tak. - to słowo wyrywa mnie z transu.
  Otwieram oczy, patrzę prosto w jego błękitne, które tak bardzo kocham.
  Cmokam go raz jeszcze po czym chcę zeskoczyć z blatu, ale mnie na nim przytrzymuje.
  Wkłada dłoń pod moją koszulkę na plecach, ciągnie ją w górę, odpina stanik, chcę się odsunąć zaskoczona, jeszcze nie uspokoiłam oddechu, a już ponownie ma mnie rozpalić.
  Przybliża się.
  Po czym czuję ostry ból w na plecach! Wyginam się w łuk, a on mnie przytrzymuje.
  - Jesteś moja. - warczy zupełnie jak wilk.
  Patrzę poddańczo.
  Oznaczenie wywołało u mnie zmianę nastawienia i on to wie. W moim domu było inaczej niż  tu, tam byłam oszołomiona.
  Teraz czuję, że jest mój, chociaż przez moment jest tak jak powinno być.
  Przysuwam się do niego, wiem że zostawiam na nim swój zapach, ale w końcu on jest mój.
  Całuję go lekko w usta, lecz nim pocałunek przerodzi się w coś intensywniejszego pukanie do drzwi nam przerywa.
  Nie pukanie, a walenie!
  - Tak? - głos Rolanda dobiega z korytarza.
  - Przyszliśmy po młodą wilczycę.
  Poprawiam swoje ubranie szybko, włącznie ze stanikiem.
  Wychodzę na korytarz, w drzwiach stoi dwóch postawnych mężczyzn.
  Wilkołaki.
  - Tak? - podchodzę do nich.
  - Jesteś zatrzymana za bezprawne przebywanie na terenie naszej sfory. - wypowiada oskarżenie jeden z nich.
  - To jakieś nieporozumienie. - Seth staje za mną. - Kazałem przekazać jej pobyt tu, jest nieokreślony.
  Patrzę na niego, to jego obowiązek zawiadomić o moim pobycie w domu, zamieszkaniu. Jednak nie daje mi spokoju jednak rzecz. Przekazał... Sam tego nie zrobił. Ciekawe komu.
  Bella nie pokazała się teraz, ale jestem pewna, że słucha.
  Spinam się, gdy mężczyźni do mnie podchodzą.
  - Przez kogo jestem zatrzymana? - odsuwam się lekko. - Mam prawo wiedzieć.
  Zacięta mina, jaką im posyłam, sprawia, że patrzą po sobie.
  - Beta Davis - wskazuje na siebie. - Beta Marvell - drugi patrzy na mnie niemiło.
  Obaj mają ciemne włosy i jasne oczy, są do siebie bardzo podobni, jednak nie wyglądają na braci.
  - Idziemy. - Marvell łapie mnie za przedramię, jednak je wyrywam.
  - Pójdę sama.
  Wychodzimy z domu, a Roland i Seth za nami.
  - Będziemy jechać za wami - Roland kieruje się do naszego auta, gdy przy krawężniku parkuje Jack.
  Wyskakuje z auta i rusza w naszym kierunku, czarnowłosy patrzy na całą sytuację.
  - Czemu ją zabieracie? - podchodzi do nas szybko, a mężczyźni lekko się odsuwają.
  Aura Jack'a działa na nich odstraszająco, tak jak i Seth'a.
  - Nie musimy ci się tłumaczyć. - mówi Davis.
  Jednak czarnowłosy go ignoruje, od razu zwraca się do swojego przywódcy.
  - Masz zamiar na to pozwolić?! - mężczyzna przestaje nad sobą panować.
  - Nie będę robił przedstawienia na środku podwórka. - odpowiada mu, a moje serce ściska się mocno.
  Wsiadam do auta, a wilki za mną. Davis siada za kierownicą, a jego towarzysz obok mnie.
  - Wieziecie mnie do swojego Alfy? - pytam.
  - Tak. Abe jest wyrozumiały, jednak nie przestrzagasz naszych reguł.
  - Nie wiedziałam, że jakieś są.
  Patrzą na mnie zaskoczeni.
  - Zastępca twojego partnera musi cię o tym powiadomić. - oznajmił.
  Zaciskam szczęki.
  - Znając życie, jest nim ta mała kurwa Bella. - warczę.

LAPIS-LAZURIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz