ROZDZIAŁ 17

9.2K 597 26
                                    


Z OKAZJI ŚWIĄT WIELKANOCNYCH ŻYCZĘ WAM TEGO CO NAJLEPSZE, KOLEJNYCH ROZDZIAŁÓW WASZYCH ULUBIONYCH OPOWIADAŃ, CUDOWNYCH WRAŻEŃ I SAMYCH SUKCESÓW!!

  Kotołak leży rozciągnięty na kanapie, zupełnie jakby była najwygodniejszym meblem na świecie, film się kończy, a ja w międzyczasie pozbyłam się szlafroka, bo w końcu w nim spać nie będę. Układam się na poduszkach, zawinięta w pościel.
  - Zgaś telewizor. - Mówię jeszcze, nim zaczynam zasypiać.
  Po chwili w pomieszczeniu panuje cisza, ale Seth nie słucha mnie i nie zostaje na kanapie. Siada obok mnie, odpycham jego dłoń, którą chciał dotknąć moich włosów.
  - Idź sobie. - Nie chce mi się z nim walczyć o tej porze.
  - Nie.
  Tym razem nie udaje mi się dać mu po łapach, bo przytrzymuje moją dłoń w swojej.
  - Obiecałeś, że zostaniesz na kanapie. - oświadczam mu.
  - Powiedziałaś do końca, myślałem, że chodzi ci o film, a on się skończył przed momentem. - stara się dobrać do mnie.
  Wsuwa dłoń pod moją pościel i chce mnie z niej wyjąć. Nie pozwalam mu na to tak łatwo, przekręcam się na brzuch i zwijam w jeszcze większą kulkę.
  - Zaraz stracę cierpliwość, kochanie. - mówi do mnie.
  Dreszcz oczekiwania przechodzi przez moje cialo. Niech pokaże jak on jest!
  Zwijam się w większą kulkę, a on traci na to cierpliwość. Siłą zrywa okrywający mnie materiał, przywraca mnie na plecy i kładzie się na mnie, bym nie uciekła.
  - Nawet nie wiesz jak gorąco pachniesz. - mówi do mnie, dotykając moich ramion.
  Całuje mnie po szyi.
  - Seth, - odpycham go lekko, a jego oczy iskrzą się na niebiesko. Jak dwa małe światełka - chodź spać, skarbie. - proszę go cicho.
  Posłusznie, kładzie się obok mnie, a ja przysuwam się do niego, wtulam w ramię, a on nakrywa nas pościelą. Co jakiś czas jego dłonie idą nie tam gdzie trzeba, ale po szybkiej naganie, wracają na swoje miejsce.
  Rano budzę się naga, znaczy nie do końca, bo mam na sobie ten komplet, ale Seth siedzi na mnie i całuje każdy nagi fragment moich pleców.
  - Obudziłaś się. - szepcze w moje ucho.
  - Co się dzieje? - Mówię zaspana.
  - Wchodzisz w gorączkę.
  Zaskoczona unoszę się na łokciach.
  Jaka gorączka, ja jej nigdy nie miałam! Chcę się podnieść spad niego, ale nie mogę, przez ciało, które napiera na mnie.
  - O czym to do mnie mówisz? - pytam zaskoczona.
  Nie odpowiada mi, a całuje mnie po szyi, w końcu powoli przesuwa się ze mną w ramionach, że teraz to ja jestem na górze, przodem do niego. Poprawia mnie na dobie, przechodząc do ust. Odpowiadam na ten niespieszny pocałunek tym samym.
  - Nie mogę uwierzyć, że twój zapach tak na mnie działa - mówi oszołomiony. - To jest niesamowite.
  Całuje mnie po szyi.
  - Która godzina? - odpycham go od siebie.
  - Jest wcześnie, nie musisz się spieszyć - stara się odwrócić moją uwagę od przygotowania do pracy.
 
************************************

W końcu udaje mi się wydostać do pracy, Seth również musi się wyszykować, dlatego po wypchnięciu go do łazienki, zakładam na siebie ubranie i schodzę do baru, gdzie Annie i Jack siedzą przy jednym ze stolików, pijąc poranną kawę.
  Nalegam sobie kawy z dzbanka, jednocześnie witając się z nimi.
  - Hej, - uśmiecham się pogodnie - jak tam? Wyspaliście się?
  Jack marszczy dziwnie nos.
  - Tak, o ile można to nazwać spaniem - chichocze dziewczyna, poruszając porozumiewawczo brwiami.
  - To wspaniale, że mogliście sobie poużywać do woli. - również zaczynam się śmiać.
  Kotołak poprawia się na krześle dziwnie spięty.
  - Co ci jest? - pytam w końcu.
  - Masz gorączkę. - mówi słabo, a jego oczy zmieniają kolor, raz są złote, a raz brązowe.
  Odsuwam od siebie talerz podany przez jedną z kelnerek. Jedzenie jest nie dokończone.
  - Co to ma do rzeczy? - pytam spokojnie. - Jestem sparowana.
  Patrzy na mnie dziwnie.
  - Ale ja nie jestem. - odpowiada mi, a mnie zatyka.
  On jest napalony na mnie! Odsuwam się na fotelu w stronę oparcia. Jak to możliwe? Gorączka to okres, w którym wilkołaki mogą mieć dzieci, a kotołak czujący mój zapach...
  - Łapy precz. - Seth siada obok mnie, a Jack chciał się do mnie zbliżyć. - Ona jest moja.
  Obaj mierzą się nieprzychylnym spojrzeniem, a Seth obejmuje mnie w pasie mocno i wciąga na swoje kolana, pokazując tym samym swoją pozycję u moim boku, co jest komiczne. W końcu jesteśmy sparowana, a on to kotołak, a zachowuje się jak wilk w tym momencie. Uśmiecham się lekko na jego zachowanie.
  - Zjedz do końca. - mówi mi na ucho.
  Jack nie wygląda na zadowolonego z całej sytuacji, a Annie jest przestraszona, tak jak i ja, bo nie wiem dokładnie czemu. Gorączka, ale ona po sparowaniu działa tylko na mate. Zamyślona wylewam na siebie niechcący kawę.
  - Cholera. - mam różę, wyciągając się serwetką, błękitna koszulka jest cała w kawie.
  Podnoszę się ze swojego miejsca, a za mną obaj mężczyźni.
  - Pomogę Ci - od razu oferuje się Jack.
  Odsuwam się od niego zaskoczona jego nachalnością.
  - Masz problem, stary? - Seth nie kryje zwoje zdenerwowania. - To MOJA kobieta, nie dotykaj jej.
  Patrzę na nich zaskoczona, po czym odsuwam się od nich obojga. Wpadam na kogoś.
  - Wszystko gra? - Roland pyta, siadając obok Annie.
  - Jack dopierdala się to Esme. - Seth nie ma zamiaru nic ukrywać.
  - A ty nie masz nagłej ochoty jej przelecieć? - Jack jest zaszokowany swoimi słowami, zupełnie tak jak i ja.
  Roland patrzy na nas nie rozumiejąc.
  - Nie, jedyne co czuję to wasz testosteron, ale obstawiam, że chodzi o gorączkę. - Annie wtula się w niego. - Nie czuję bo jestem sparowany.
  Rozbrzmiewa po raz kolejny wrzawa, a ja mam już dosyć tego przedstawienia. Wychodzę z baru i idę zmienić koszulkę, a potem od razu udać się do pracy.
  Przynajmniej Adrien nie będzie chciał się do mnie dobrać, wilkołaki nie latają za zajętymi samicami.
  Poprawiam swoje włosy, wychodząc z pokoju, natrafiam spojrzeniem na jakiegoś mężczyznę, który patrzy na mnie, kogoś mi przypomina, jednak nie do końca wiem kto to jest. Zamykam drzwi na klucz i zmierzam w stronę przychodni, od której dzieli mnie kilkaset metrów, ponieważ motel Fly, mieści się trochę dalej od mojego miejsca pracy.
  Ava pisze do mnie z pytaniem czy wszystko dobrze, więc odpowiadam jej, że z mieszkaniem wszystko dobrze, ale nie z zachowaniem kotołaków.
  Po moim przywitaniu się z Priss, idę od razu do szatni, ubieram się w uniform z logo leczniczy.
  - Jak tam? - Adrien podaje mi kubek z kawą, przyjmuję go z wdzięcznością i popijam ze smakiem, bo co jak co, ale tu jest najlepszy ekspres do kawy, a nie te pomyje, które musiałam pić w barze.
  - Jak zawsze. Seth wilczeje, a ja staram się ogarnąć cały bałagan. - odpowiadam w końcu.
  Patrzy na mnie znad laptopa.
  - Wilczeje? Najbardziej kotowaty kot wśród kotów? - kpi sobie. - Po prostu więź zaczyna działać, u nas to normalne, że zdarza się wpojenie w innego zmiennego, nie do końca tego samego gatunku. - Adrien patrzy na mnie poważnie.
  Układam świeżą dostawę sprzętu, szczepionek i strzygawek w chłodziarkach i szafkach.
  - Skąd tyle wiesz o związkach mieszanych? - ciekawość jest ode mnie silniejsza.
  Chwilę mi nie odpowiada.
  - Moi rodzice nie byli normalną parą. Matka była kotem, panterą, a ojciec to wilk. Wpoili się w siebie, a potem urodziłem się ja, bardziej wilczy niż inni, ale i mam w sobie coś z kota.
  Oboje śmiejemy się z tego co powiedział.
  - Kocie ruchy na parkiecie? - chichoczemy jeszcze bardziej.
  - O tak, to musi być jednym z moich wielu darów.
  Pukanie przerywa nasze rozmowy, a po chwili do gabinetu wchodzi jedne z pierwszych pacjentów tego dnia.
  Przez gabinet przewinęło się jeszcze kilka osób z kotami, wężami i psami. Zaraz do gabinetu ma wejść jeden z ostatnich pacjentów tego dnia.
  Ciemnowłosy mężczyzna wchodzi do pomieszczenia z transporterem, w którym ma ogromnego kocura bengalskiego. Furry fuknął na Adrien'a, ale pozwolił się zbadać, z kolei jego właściciel wlepia we mnie swoje gały i nie przestaje patrzeć na mnie nawet, gdy odwracam się, aby podać wilkołakowi szczepionkę.
  - Ma Pan jakiś problem? - pytam w końcu.
  - Tak, - odpowiada, podchodząc do mnie - możemy go załatwić dzisiaj w mojej sypialni.
  Mój szok jest ogromny, jednak Adrien ma dobry humor i śmieje się w głos.
  - To naprawdę działa na kotowate. Rust, niestety, ale ona jest zajęta. Moon ją zaklepał - zwraca się do mężczyzny.
  Patrzy na mnie przez moment, a potem stara się opanować.
  - Gorączka jest zgubna - mówi w końcu, Rust, opanowując się.
  Po moim otrząśnięciu się z szoku wracam do swojej pracy, a mężczyzna ma ze mnie ubaw po pachy, w końcu zła wychodzę z pracy i kieruję się do domu.
  Jest już ciemno, bo i dzisiaj był ciężki dzień, sezon szczepionek i kilku innych przypadków idzie pełną parą.
  Przechodzę ciemnymi uliczkami, widzę już neonowy szyld z napisem Motel Fly.
  Jednak nagłe szarpnięcie do tyłu wyrywa mnie z zamyślenia. Ktoś ciągnie mnie do tyłu, krzyczę przerażona sytuacją, a napastnik mnie nie puszcza, wyrywam się dziko. Syk przeciwnika świadczy o dobrze wymierzonym kopnięciu, puszcza mnie. Uciekam parę kroków, ale drugi mężczyzna zastępuje mi drogę, Jasper. Cofam się, natrafiając na kontener ze śmieciami, brzęk metalu, a raczej upadającej rury odbija się od ścian zaułka. Biorę w dłonie przedmiot, jak kij bejsbolowy.
  - Czego chcesz? - pytam wściekła.
  Mężczyzna śmieje się na moje pytanie.
- Czego? - odpowiada pytaniem. - Obecnie mam ochotę cię zabić.
  Rzuca się na mnie, ale nie pozwalam mu się zbliżyć, uderzenie jakie go trafia jest mocne, a on leci do tyłu.
  - Tak się bawimy? - wstaje z betonu.
  Podchodzi do mnie szybko, blokuje mój cios, zaciskając swoje ręce na mnie. Uderza mnie w twarz, później raz jeszcze, aż padam oszołomiona na beton. Kilka kopnięć w brzuch, a ja zwijam się w kłębek.
  - Rachunki zostaną wyrównane - przecina mój polik ostrzem, krzyczę przerażona, ponieważ jest to bolesne, srebro wypala ranę od środka.
  Ostatnie co widzę to jego buty.
 

LAPIS-LAZURIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz