008|| Spoko wodza

122 9 2
                                    

- Pesa-chan! – usłyszałam nagle znajomy, wielce zboczony głos – tak coś mi się wydawało, że to ty

- O kurwa, Szayel! – niedowierzałam, widząc znajomą różowowłosą mordę, której właściciel stał w otwartych na oścież drzwiach kostnicy

- Co ty tu robisz z tymi trupami? Nie, nic nie mów. Zachowam w tajemnicy twoją nekrofilię. Możesz mi zaufać, wiesz o tym.

- Szayel, ja nie... Aaaa, jebać to. Szukaliśmy cię z Nnoitem i Ulqiem. Spadamy stąd.

- A Szósty?

- Kurwa, no tak. Zapomniałam o tym debilu. Myślisz, że Aizen zauważy, że go nie ma?

- Myślę, że powinniśmy go jednak zabrać. Widziałem, jak zabierali go do oddziału psychiatrycznego.

- Tu jest taki oddział?

- W zasadzie to osobny szpital, połączony z tym długim korytarzem.

Wzruszyłam ramionami. Czułam, że jak już tam wejdę, to mnie nie wypuszczą. Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach pełno takich głupich pizd, najczęściej z gimbazy lub liceum, które mówią, że są „OmG, tAkiE $z@loN3 i WgL ni3NorM@ln3", że powinno się je zamknąć w psychiatryku. Ale tak naprawdę są to zwykłe, przeciętne Karyny, które słuchają Disco polo i piszą fanfiki z Harrym Stylesem w roli głównej, na dodatek wyglądające jakby zeszły z jednej taśmy produkcyjnej. Ale no cóż, takie życie. Są ludzie i parapety. Ci drudzy niestety mają przewagę liczebną. I to zatrważająco sporą. Najgorsze jest jednak to, że każdy z nich uważa się za kogoś innego, kogoś wyjątkowego i niepowtarzalnego. A to wierutne kłamstwo. Bowiem żaden z nich nie jest wyjątkowy.

Ale. Znów odbiegłam od tematu. Co ja miałam dalej...? A, no tak. Razem z Szayelem i moimi osiuranymi gaciami wyszliśmy z kostnicy, by dołączyć do Nnoita i Ulqa, którzy czekali za drzwiami po drugiej stronie korytarza. Chyba czekali aż umrę, ale surprise motherfucker, nadal żyłam. Dlatego też nie dziwiłam się widząc ich zawiedzione miny. No cóż, nie jestem zbyt lubianą osobą.

- Widzę, że Szayel się znalazł. – mruknął tylko Ulqu i poszliśmy z powrotem na górę.

Wyszliśmy na korytarz, a Ósmy wskazał nam drogę do innego korytarza prowadzącego do szpitala psychiatrycznego. Trochę wahaliśmy się z wejściem do środka, bo co, gdyby od razu faceci w białych fartuchach rzuciliby się na nas ze strzykawkami lub kaftanami bezpieczeństwa... Nnoit powoli otworzył drzwi i wślizgnęliśmy się do środka. Na korytarzu nikogo nie było. Gdzieś w kącie leżało tylko jakieś gówno. Odważnie ruszyliśmy przed siebie, dziwiąc się, że nikogo nie ma. Żadnych sanitariuszy. Pacjentów. Ani nawet babki w recepcji.

- Coś tu śmierdzi... - zamyślił się Szayel

- To pewnie ja. – wzruszyłam ramionami – posikałam się w gacie.

- Taaa, ale nie o to chodzi.

W jednym z pokoi usłyszeliśmy głosy. Udaliśmy się tam, by ujrzeć niecodzienny widok. W pokoju nie było mebli. Tylko jedno krzesło. Wokół krzesła, w wielkim kółku siedzieli pacjenci oddziału zamkniętego. A na krześle siedział Grimmjow.

- Co tu się...? – szepnął Ulqu

- Chyba grają w słoneczko. – stwierdził Szayel – Nie przeszkadzajmy im.

- Psst, ej, Grimmjow – Nnoit zawołał Szóstego szeptem

Niebieskowłosy odwrócił się do drzwi i nam pomachał. Nie uśmiechał się.

- Brać ich. – powiedział tylko, a psychole zerwały się i do nas podbiegły. Zaczęły nas szarpać, a my staliśmy jak takie zszokowane dzieci specjalnej troski i pozwoliliśmy im się pojmać. Zdążyli nas nawet związać skakankami. Czułam jak wrzynają się w moje ciało, ale nic nie mogłam zrobić. Byłam ściśnięta między bezlitosnymi skakankami, a zjebami. Ulqowi i Nnoitowi też się to nie podobało. Pierwszy raz byliśmy tak blisko siebie i była to bardzo niezręczna i uciążliwa sytuacja. Pikanterii dodawał fakt, że nadal mieliśmy na sobie gustowne koszule nocne w kolorze medycznej zieleni. Chyba tylko Szayel wyglądał na najbardziej zrelaksowanego. No, ale nie ma się co dziwić, skoro takie rzeczy go podniecają. To największy zbok, jakiego nosiła Matka Ziemia. I wujek Hueco Mundo.

Espada Parody || Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz