005|| Lost

159 6 0
                                    

A zatem rozdzieliliśmy się i rozpierzchliśmy w trzech różnych kierunkach. Po dwugodzinnej tułaczce nadal niczego nie znaleźliśmy.

- Zadzwonię do nich. – powiedziałam i wyciągnęłam telefon i ze zgrozą stwierdziłam, że mam jakiś 5 nieodebranych połączeń. Dwa od Ulqa, trzy od Nnoita. Tak. Już słyszałam to pierdolenie, które mnie czekało, kiedy oddzwonię. Westchnęłam i wybrałam numer Ulqa.
- No siema. – powiedziałam, kiedy odebrał – Coś znaleźliście?

- Jak zwykle nie odbierasz. – mruknął Ulqu – Grimmjow, uspokój się. Odłóż tę płytę chodnikową.

- Co on odwala?

- Znasz go. Nie ważne. My nic nie mamy. A wy?

- Też nic. Zadzwonię do Nnoita.

Ulquiorra zgodził się jak zwykle beznamiętnie i się rozłączył. Przekazałam rozmowę Szayelowi, który szedł nadal obładowany torbami pełnymi zbereźnych przedmiotów. Potem wybrałam numer Nnoita, w głowie już słysząc jego irytujący głos mówiący mi, że jestem niedojebana i powinno się mnie sklepać żylastym kutasem po ryju.

- Ja pierdole... - westchnął zirytowany, kiedy odebrał – Kurwa, jak zwykle. Na chuj ci ten jebany telefon, skoro nie odbierasz? Niedojebana jakaś jesteś. Powinno się ciebie sklepać żylastym kutasem po ryju!

Mówiłam.

- No a ty jesteś posrany , jakby cię za młodu rodzice trzy razy podrzucili, a dwa złapali. Ale ja nic nie mówię. Czego chciałeś?

- Teraz to już chuj.

W tle dało się słyszeć jakieś gadanie przypadkowych ludzi, ktoś coś krzyczał. Szczęk szkła i coś co brzmiało jak „to będzie 5,50".

- Gdzie ty się szlajasz? – zapytałam zdziwiona

- W barze jestem. – mruknął – Nic nie znalazłem i siedzę tu od jakichś czterdziestu pięciu minut. Dzwoniłem, żebyście przyszli, ale nie odbierałaś. No to chuj.

W sumie prawdę powiedziawszy, też miałam ochotę rzucić to wszystko i skoczyć do baru, zalać się i zrobić z siebie debila. Ten cały pomysł z czołgiem przestał mi się podobać. Jednak zbyt duża odpowiedzialność. A ja nie umiem w odpowiedzialność.

- Chodźmy do baru. – zaproponowałam wspaniałomyślnie, kiedy Nnoit się rozłączył bez słowa

- Ale mamy szukać czołgu. – zaprotestował Szayel bez przekonania

- Chuj z nim. Chodźmy się nadźgać jakimś wysokoprocentowym, ale tanim trunkiem.

- Tanim przede wszystkim... Dobra, masz rację. Idziemy.

No i poszliśmy. W sumie to trochę się zgubiliśmy tak naprawdę. W pewnej chwili dotarliśmy do parku, którego słabe światło latarni nie oświetlało dostatecznie. Wokół mroczne przemykały cienie, rozbrzmiewały też złowieszczo pieśni śpiewane przez lokalnych meneli i najebanych gimnazjalistów. Rodzice powinni porządnie przylać im kablem od żelazka, i to tak po gołej dupie. A nie, bezstresowe wychowanie, kurwa twoja zajebana mać.

- Co teraz? – zapytałam – W którą stronę?

- Hmmm.... – zamyślił się Szayel – Ciemno trochę. Dawaj w tę. Będę prowadził.

- Spoko, ale jak się tu zgubimy, to zrobię z twojego penisa breloczek.

- Muszę wystawić moją różdżkę. Ona nas poprowadzi.

Pomyślałam sobie, że jest to bardzo dwuznaczne... albo nie. Wziąwszy pod uwagę, że jest to Szayel, było to bardzo JEDNOZNACZNE.

A jakże. Zanim się obejrzałam, jego spodnie powędrowały w dół szybciej niż Tupolew nad Smoleńskiem.

Espada Parody || Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz