Nie wiem, jak wiele czasu spędziłam na błąkaniu się po ciemnych korytarzach Las Noches, ale jednego mogłam być pewna – było to cholernie dużo czasu. Zataczałam się jak pierwszy lepszy żul spod najtańszego monopolowego w mieście. Zmacałam tyle ścian i podłóg, że miały prawo czuć się molestowane. Bałam się, że zabłądzę tak okrutnie, że trafię do jakiegoś dziwnego zakamarku Las Noches, który będzie owiany tajemnicą mroczniejszą niż odbyt Murzyna po ciemku, w kopalni węgla. Oczami wyobraźni już widziałam jakieś zdeformowane sylwetki potworów albo groteskowo wykręcone, wydłużone twarze upiorów. Aż już czułam, jak coś mnie łapie za ramiona. Nie wiem czy wy też tak macie, ale ja, kiedy wchodzę do ciemnego pomieszczenia i obmacuję ścianę w poszukiwaniu włącznika światła, mam wrażenie, że kiedy po niego sięgnę, czyjaś dłoń już na nim będzie. Co za schiza. Błąkałam się samotnie po korytarzach chyba kilka dni. Byłam wycieńczona jak tania prostytutka i głodna jak Yammi na gastrofazie. Kiedy w końcu położyłam się na podłodze, żeby leżeć tak do usranej śmierci... i serio umrzeć, dostrzegłam światełko w tunelu. Takie małe, migoczące i dające mi dziwne poczucie nieobecności we własnym ciele, jakbym dryfowała w przestrzeni, by ostatecznie stanąć przed jakąś niebiańską bramą. Piekielną raczej w moim przypadku. Hm, nawet nie zauważyłam, jak umarłam. No i tak powinno się to odbywać! A nie, że boli, jest krew, kał i co tam jeszcze. Zauważyliście, że w filmach, kiedy ludzie umierają, to ta śmierć jest taka czysta i ładna, zero fekaliów? A przecież w takich momentach puszczają zwieracze, człowiek sra dalej, niż widzi i do tego furczy jak wydech od Jelcza. Ciekawe, czy w moim przypadku też tak było? Wstyd w chuj.
- Pesa-chan, dlaczego czołgasz się po podłodze? – zapytał pewien bardzo znajomy głos, ściągając mnie na ziemię. Już chciałam rzucić pytanie w stylu „Szayel, ty też nie żyjesz? To dobrze." Zamiast tego wstałam, otrzepałam się i popatrzyłam tępo na różowowłosego Espadę, który przyświecał sobie latarką w telefonie.
- Nie prawda. – powiedziałam w końcu - Ej, wiesz, że wyjebało prąd?
- Nie zauważyłem.
- A tak w ogóle, to czemu? Co się stało?
- Hm, powiedzmy, że Grimmjow-kun nie powinien biegać z nożyczkami w pobliżu bezpiecznika.
Wolałam nie zagłębiać się w takie tematy jak powód, dla którego Grimm w ogóle miałby tak postępować oraz dlaczego bezpiecznik znajduje się w miejscu dla niego dostępnym.
- ... No i tak idę do kibla, i patrzę, a ty leżysz na korytarzu jak jakiś menel. – Szayel coś chyba opowiadał, ale umknął mi początek, bo właśnie się zorientowałam, że od czasu, kiedy przekroczyłam próg Las Noches, przeszłam jakieś dwadzieścia metrów. Wydawało mi się to skrajnie niemożliwe, gdyż mogłabym przysiąc, że zawędrowałam przynajmniej pod drzwi kibla dla gości, co daje nam jakieś dwieście siedemnaście i jedną czwartą metra. Coś tu śmierdzi. I nie jestem to ja. Nie tym razem.
- ... bo byłem w trakcie jego budowy. Teoretycznie skończyłem, ale coś mogło się spieprzyć przez tę awarię. I teraz musiałbym to przetestować, więc zaprosiłem wszystkich do siebie. – Szayel kontynuował swój wywód
- No, dobra. – powiedziałam, kompletnie nie wiedząc, na co się zgadzam
W Kwaterze Głównej (czyt.: pokoju Szayela) było stosunkowo jasno, a to za sprawą mnóstwa świec, które dawały taki romantyczny albo upiorny efekt półmroku. Albo jedno i drugie. Chłopaki siedzieli na kanapie, ktoś okleił Grimmowi nożyczki grubą warstwą taśmy klejącej i teraz biedny mocował się z tym przezroczystym, klejącym narzędziem Szatana.
- Zostaw to, bo sobie krzywdę zrobisz. – mruknął do niego Ulqu, który chwilę rozważał swoje słowa, by zaraz potem powiedzieć, że w sumie niech kontynuuje.
CZYTASZ
Espada Parody || Tom I
FanficPerypetie Pesadilli Creciente i Teamu of Espada. Las Noches od strony, jakiej nie znacie...jakiej nie chcieliście znać... Odrzućcie logikę i wszelkie ograniczenia. usiądźcie wygodnie z kielichem ulubionego trunku i pozwólcie porwać się wirowi wydar...