017II Bania u Cygana

11 0 0
                                    

Możecie wierzyć lub nie, ale Aizen docenił starania Szayela oraz krew, pot i łzy, jakie przelaliśmy nagrywając zjebany dokument o życiu w Las Noches. Baliśmy się pokazać mu ten pseudo dokument, mimo że Szayel zrobił wszystko co mógł zajmując się post-produkcją. Przez cały kolejny dzień też boczył się na Nnoita za takie bezduszne zamordowanie Gerwazego, jednak w końcu i tak musiał przyznać, że innego wyjścia nie widział. Koniec końców wszystko zakończyło się dobrze, bo mieliśmy film (który Aizen wyświetlił w Sali Zebrań na wielkiej premierze, a nawet chciał go sprzedać Netflixowi) no i nasz przywódca odzyskał z powrotem swoją kamerę. O dziwo nawet w ramach nagrody przelał nam trochę hajsu, który mogliśmy przechlać lub przećpać. Umówiliśmy się więc na integracyjną libację w pokoju Szayela, gdyż dzień tygodnia był wysoce sprzyjający. Bo najlepiej nawalić się w piątek, dogorywać w sobotę, a niedzielę mieć jeszcze wolną. I chociaż nie miewam kacy, nawet po ostrym dawaniu w palnik, to jednak samopoczucie, zmęczenie i ogólny wstręt do alkoholu wymaga poświęcenia jednego dnia na dojście do siebie. Obecnie jednak udaliśmy się do swoich pokoi. Czasem trzeba też od siebie odpocząć. Tym bardziej, jak się jest stereotypowym introwertykiem. Nie, żebym miała coś przeciwko mojemu introwertyzmowi, ale jedna rzecz jest bardzo uciążliwa. Kiedy tak siedzę sobie z innymi debilami i spędzamy relatywnie miło czas, chlejemy, śmieszkujemy i nawet dobrze się bawię, nagle, zupełnie niespodziewanie... dupa. Wyczerpują mi się baterie, jestem kurewsko zmęczona, mam ochotę spierdalać do pokoju i mam wszystkich dość. Introwertycy, łączcie się ze mną w bólu, bo inaczej pomyślę, że jestem starą, zgorzkniałą suką, która nienawidzi świata. W sumie... to też jest prawda, ale nie nad tym miałam dzisiaj dywagować. O czym to ja...? A, no tak. Udałam się do pokoju z niecnym planem nie robienia dosłownie niczego, co było miłą odmianą po kilku dniach spędzonych na robieniu czegoś. Jeśli to ma jakiś sens, Poczytawszy książkę, zatopiłam się w muzyce, bo ostatnio cierpiałam na bardzo poważny jej niedobór. Aż czułam, jak usycham w środku.

Ozzy Osbourne śpiewał właśnie o wojennych świniach, kiedy do pokoju chamsko i bezceremonialnie wbił się Grimm. Zdziwiło mnie to, bo nigdy czegoś takiego nie robił.

- Czego ty dziecko chcesz? – zapytałam poirytowana, zsuwając słuchawki z głowy – Podaj choć jeden sensowny powód. Bo inaczej chyba będę musiała cię zajebać za przerwanie mojej terapii i takie ostro chamskie wjebanie się do mojego pokoju.

- Nie targasz kapucyna, to jest ok. – skwitował Szósty zerknąwszy uważnie na mnie

- Ale ja nie mam kapucyna...

- Trzeba iść do monopolowego.

- I co w związku z tym?

- No, trzeba iść. Ktoś musi iść. Ja idę. Wyszło na mnie.

- To na chuj tu przychodzisz? Czy nad moimi drzwiami jest napisane „olin", „fiamp", „agent 0,7", a może „litr"?

- Czemu mam sam iść?

- A czemu nie? Nie umiesz wziąć jakiegoś wina, piwa, whisky, czy coś i tego przynieść? Mam ci instrukcję napisać?

- No nie, ale to się zawsze z kimś chodzi. A inni nie chcieli ze mną iść. To ty chodź.

- O Jezu kurwa Chryste.

Westchnęłam ciężko i teatralnie. Dobra, może zareagowałam nieco przesadnie, ale naprawdę chciałam mieć trochę spokoju. Ale chuj tam, równie dobrze mogłam pospacerować po monopolowym.

A zatem udaliśmy się do monopolowego. „Agent 0,7" jak zwykle prezentował pokaźny asortyment wszelkiego rodzaju napojów wyskokowych, w tym denaturatu. Zarówno wytrawny koneser, jak i zwykły brudny żul mógł znaleźć tu coś dla siebie. Koniec końców zdecydowaliśmy się wziąć więcej, niż w rzeczywistości potrzebowaliśmy. Więc oprócz trzech Martini Fiero (których i tak wzięliśmy za mało, jak twierdziłam), znalazł się jeden słodki Bulgarius i jedna półwytrawna Vega Eslora (czyli wina za dychę, które o dziwo są całkiem ok), dwie butelki whiskey Proper Twelve, jeden cynamonowy Jack Daniel's i dwie Soplice orzechowe, do których dobraliśmy mleko, żeby zrobić Monte. Nie wiem, jak w pięć osób mieliśmy to przepić, ale powszechnie wiadomo jest, że lepiej, żeby zostało, niż żeby zabrakło. Bo zazwyczaj potem sklepy są zamknięte i chuj, trzeba siedzieć o suchym pysku. Wódy nie braliśmy, chyba wyrosłam z tej fazy, kiedy to siedziało się w parku i wódę popijało piwem albo zagryzało ogórkiem lub przemycało się Lubelską do baru.

Espada Parody || Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz