Rozdział 1

638 30 9
                                    

Długie do pasa, falowane, gęste i czarne włosy. Wyraziste, arystokrackie rysy twarzy, blada cera. Pełne, zazwyczaj pomalowane krwisto-czerwoną szminką usta. Przenikliwe szmaragdowo-zielone oczy w kształcie migdałów, ze złocistymi drobinkami, tak często rzucające pełne pogardy, kpiny lub rozbawienia spojrzenia. Szczupła, wysportowana sylwetka. Krew willi.

To właśnie ja. Lissandra Stark. Piękna (tak, wiem, jestem bardzo skromna) szesnastoletnia dziewczyna z czystokrwistej, arystokrackiej rodziny. Albo raczej z posranej rodzinki z chorą obsesją na punkcie czystości krwi.

Uczę się w Bexbatonos, mimo, że od zawsze marzyłam o innej szkole magii - Hogwarcie. Moi rodzice nie wyjaśnili mi, dlaczego mój brat tam uczęszczał, a ja nie. Zapytacie: Czemu nie naciskałaś? Cóż, kiedy Starkowie nie chcą, żebyś się czegoś dowiedział, to nie będziesz wiedział nawet co chciałaś wiedzieć.

Dopiero niedawno przejrzałam te wszystkie kłamstwa dotyczące tego, jak idealni są czystokrwiści oraz, że mugolaki tylko zanieczyszczają naszą społeczność. Mimo, że od ponad roku kieruję się inną ideologią, w dalszym ciągu nie jestem w stanie zrozumieć jak ja mogłam wierzyć w te bzdury. Była to kwestia wychowania, może otoczenia? Na te pytania odpowiedzi już nie poznam.

Siedziałam skulona w kącie gabinetu dyrektorki, ukryta za pomocą zaklęcia kameleona. Czekałam, aż kobieta wyjdzie. Cóż, w końcu zdecydowałam się zrealizować moje marzenia dotyczące szkoły, więc robiłam wszystko, aby mnie wydalono. Posunęłam się więc do radykalnych środków: wykorzystałam całą moją kreatywność i dewastowałam zamek jak tylko mogłam.

W końcu Madam Maxime łaskawie ruszyła swoje cztery litery i poszła na obchód korytarzy. I tutaj czas na mnie. Z trudem wyczołgałam się z mojej jakże tajnej kryjówki i zaczęłam pracę. Praktycznie wszędzie powkładałam fajerwerki i zaczarowałam zaklęciem niewidzialności. Później ustawiłam pułapkę na Maxime; gdy tylko przejdzie przez drzwi petardy wystrzelą. Zadowolona ze swojej pracy ruszyłam w stronę jadalni. Usiadłam na swoim miejscu i zaczęłam jeść.

Niedługo potem usłyszałam huk i krzyk dyrektorki. Zamarłam. Te fajerwerki miały wystrzelić i latać po całym zamku a nie wysadzić gabinet! Wkrótce do sali wpadła dyrektorka i chyba caly zamek słyszał jej ryk:

- LISSANDRA STARK! DO MOJEGO GABINETU! NATYCHMIAST!

- Ale pani profesor.... Nie ma już gabinetu - powiedziałam ze słodkim uśmieszkiem. Maxime ryknęła z wściekłości.

- Zostajesz wydalona! Idź się pakować! Natychmiast!

- Naprawdę? - zapytałam lekko niedowierzającym tonem. Maxime uznała to chyba za strach i smutek, bo zrobiła współczującą minę.

- Byłaś świetną uczennicą, dziecko, ale to co ostatnio wyprawiałaś... To przekroczyło wszelkie granice! Zostajesz wydalona ze skutkiem natychmiastowym!

Dyrektorka spodziewała się chyba łez i błagań, lecz dostała jedynie szeroki uśmiech. Nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem ruszyłam do dormitorium, które dzieliłam z jednymi z wielu sztywnych lasek, jakie chodzą do tej szkoły. Podniosłam spakowany od tygodnia kufer zaklęciem, i wyszłam przed szkołę.

Jako, iż była połowa czerwca, rozkoszowałam  się słońcem i wolnością. A przynajmniej przez chwilę.

- Lissandro! Jak mogłaś doprowadzić do wyrzucenia cię ze szkoły! To niedopuszczalne! Teraz będą patrzeć na nasza rodzinę przez pryzmat twojego zachowania! - w moją stronę zmierzała nie do końca stabilna emocjonalnie osoba, zwana potocznie Clarissą Stark, lub, jak kto woli, moją matką.

Można powiedzieć, że była całkiem podobna do mnie. Też miała ciemne włosy i szczupłą sylwetkę. I na tym podobieństwa się kończą. Moje włosy były dłuższe, a twarz szczuplejsza. Matka nie była willą w żadnym stopniu, mimo, że odziedziczyłam ten dar właśnie po jej rodzicielce. Moja uroda była wyjątkowa. Inne wille były zazwyczaj blondynkami o niebieskich oczach i lekko opalonej karnacji. Moje włosy były ciemne jak noc, cera blada a oczy zielone ze złotymi drobinkami, które świadczyły o krwi willi płynącej w moich żyłach, czego tak bardzo zazdrości mi matka. Może to dlatego woli mojego brata? Ale w sumie nie jest tak źle... Co prawda nie kocha mnie tak, jak powinna każda rodzicielka, ale chociaż szanuje.

I was born to love you, Lissie || 𝙢𝙖𝙧𝙪𝙙𝙚𝙧𝙨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz