Rozdział 9

273 17 2
                                    

Wietrzna i deszczowa noc, dwoje dzieci przebranych za dynie toczy się przez placyk. W oknach wystaw sklepowych wiszą papierowe pająki, te wszystkie żałosne, tandetne symbole świata, w które mugole nie wierzą...

A on idzie, wie, dokąd zmierza. Przenika go poczucie słuszności tego, co zamierza zrobić, czuje w sobie potężną moc, jak zwykle przy takich okazjach. Nie gniew, nie... Ten jest słabością zwykłych śmiertelników, nie takich mocarzy jak on. To poczucie triumfu. Przecież czekał na tę chwilę, tyle nadziei z nią wiązał...

- Fajny kostium, proszę pana!

Uśmiech gaśnie na twarzy chłopca, gdy zbliża się na tyle, by zajrzeć pod kaptur peleryny. Strach obleka jego pomalowaną buzię, odwraca się i ucieka.

Palce zaciskają się na różdżce pod peleryną. Jeden ruch i to dziecko już nigdy nie wróci do swojej matki... Ale nie, to teraz niepotrzebne, całkiem niepotrzebne...

Więc idzie dalej, teraz już inną, ciemniejszą ulicą. Widzi wreszcie cel swojej wędrówki. Zaklęcie Fidiliusa jest już przełamane, choć oni jeszcze o tym nie wiedzą... A on porusza się ciszej od szelestu liści padających na chodnik, kiedy dochodzi do ciemnego żywopłotu i patrzy ponad nim na ten dom...

Nie zaciągnęli zasłon w oknach, widzi ich całkiem wyraźnie w ich małym saloniku. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna w okularach wyczarowuje z różdżki obłoczki kolorowego dymu ku uciesze małego, czarnowłosego chłopca w niebieskim śpioszku. Dzieciak śmieje się i próbuje złapać dym, chwycić go w maleńką piąstkę...

Otwierają się drzwi i wchodzi matka, mówiąc coś, czego on nie może dosłyszeć, przybierając srogą minę. Długie, czarne włosy opadają jej na twarz, kiedy uśmiecha się do męża i dziecka. Teraz ojciec podnosi syna i podaje go kobiecie, cmokając ją w usta. Odrzuca różczkę na kanapę, przeciąga się, ziewa...

Furtka skrzypi cicho, ale James Potter tego nie słyszy. Biała ręka wyciąga różdżkę spod peleryny i celuje nią w drzwi domu, które stają przed nim otworem.

Przekracza próg domu, gdy James wbiega do holu. To takie łatwe, zbyt łatwe, nie ma nawet przy sobie różdżki...

- Lissie, bierz Harry'ego i uciekaj! To on! Idź! Uciekaj!

- Nie zostawię cię...

- Szybko! Ja go zatrzymam....

Chce go zatrzymać, nie mając różdżki w ręku! Wybucha śmiechem i rzuca zaklęcie...

- Avada Kedavra!

Zielone światło wypełnia mały przedpokój, oświetla wózek dziecięcy popchnięty na ścianę, a poręcze schodów lśnią jak pochodnie. James Potter pada jak marionetka, której sznurki ktoś poprzecinał...

- Dor! Dor, obudź się!

Słyszy jej krzyki dochodzące z góry, tak, jest w pułapce, ale jeśli będzie rozsądna, nie ma się czego bać. Wspina się po schodach, czuje lekkie rozbawienie, gdy słyszy, jak Lissandra próbuje się zabarykadować w sypialni... A więc i ona nie ma przy sobie różdżki... ależ to głupcy. Jacy są naiwni, sądząc, że ich bezpieczeństwo zależy od przyjaciół, że można choć na chwilę odrzucić różdżki...

Otwiera drzwi, jednym machnięciem różdżki odrzuca na bok krzesło i jakieś pudła, pospiesznie za zwalone przy drzwiach. Ona tam stoi, z dzieckiem w rękach. Na jego widok wrzuca chłopca do stojącego za nią łóżeczka i rozkłada szeroko ramiona, jakby to mogło pomóc. Jakby zasłaniając dziecko, miała nadzieję, że to ona zostanie wybrana zamiast niego...

I was born to love you, Lissie || 𝙢𝙖𝙧𝙪𝙙𝙚𝙧𝙨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz