HARRY
Przy kolejnych badaniach Louisa również byłem obecny. Dzięki mnie aż tak bardzo się nie bał. Trzymałem go za rękę. Nick uważał, że to urocze, lecz Smith tylko przewracał oczami i ciągle poganiał lekarza.
- Musisz zażywać witaminy, Louis. - powiedział mężczyzna. - Przepiszę ci je, a pan Smith musi je wykupić w aptece.
- Ale zażywałem już je i wcale nie pomogły. - przyznał Louis cicho. - Bolał mnie tylko po nich brzuch.
- Czy to były witaminy dla wilkołaków? - lekarz spojrzał wyczekująco na Antony'ego.
- Nie dawałem mu żadnych witamin. - zaprzeczył.
- Na was nie działają normalne leki. - powiedział lekarz, patrząc na mnie i Louisa. - Ani przeciwbólowe, ani witaminy.
Jak mogłem o tym zapomnieć? Nawet jeśli dałbym tabletki szatynowi, aby poronił, nie zadziałałyby. Odetchnąłem z ulgą. Uśmiechnąłem się lekko zauważając, że Tomlinson mi się przygląda.
- Jak widzieliśmy na ekranie, wszystko jak dotąd jest w porządku. Nie jest to ciąża mnoga, jest tylko jeden wilczek. Niestety jest za wcześnie, aby poznać płeć maluszka. Powinieneś odpoczywać Lou i nie denerwować się. Dobrze, że zacząłeś jeść regularnie i co najważniejsze - zdrowo.
- Długo jeszcze? - mruknął zniecierpliwiony biznesmen.
Spojrzał na zegarek. Był dopiero ranek, więc zapewne spieszył się na jakieś spotkanie w firmie. Jak zwykle miał na sobie elegancki garnitur. Zastanawiałem się jak wyjaśnił to ugryzienie na ręce, które chował pod opatrunkiem. Zapewne skłamał. Ludzie nie przepadali za wilkołakami i starali się mieć z nimi jak najmniej do czynienia.
- Może pan iść, jeśli się pan spieszy. - odparł Grimshaw. - Nie musi być pan obecny przy badaniach. Strażnicy są za drzwiami i w razie czego ich wezwę.
- W porządku. - skinął ucieszony głową. - Proszę później powiadomić mnie o wszystkim.
Podał rękę lekarzowi i wyszedł z pomieszczenia. Zostało nas troje. Lou leżał na kozetce, wciąż mając żel na brzuchu. Ściskał moją rękę, ale wyraźnie się rozluźnił.
- W zasadzie to już byłoby wszystko. - westchnął lekarz. - Możecie wracać. Macie jakieś pytania? Chcielibyście coś wiedzieć?
- Czy dziecko naprawdę jest zdrowe? - zaczął szatyn.
- Tak, dzidziuś ma się dobrze. - odparł.
- Kiedy znów przyjdziesz ich przebadać? - tym razem to ja zadałem pytanie.
- Chciałbym za miesiąc, ale Smith ciągle zawraca mi głowę i najchętniej robiłby to co tydzień. - podrapał się po głowie. - Mógłbym się was o coś spytać?
Skinąłem głową razem z Louisem. Sięgnąłem po ręcznik papierowy i wytarłem mu brzuszek, by mógł już założyć koszulkę. Pomogłem mu też usiąść.
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale naprawdę chcecie oddać swoje dziecko temu facetowi? - zapytał. - Znam takich jak on i to raczej nie jest osoba, która pokocha dzidziusia.
- Nie chcemy nikomu oddawać naszego skarbu. - mruknąłem, gładząc bok szatyna, aby się nie denerwował, co akurat robił. Wyczuwałem to. - Jesteśmy więźniami, nie mamy wyboru...
- A wasze rodziny? Przyjaciele? Nikt nie mógłby zająć się nim do waszego wyjścia na wolność?
- Myślisz, że tego chcemy? - zacisnąłem dłonie w pięści, aby nie dać ponieść się emocjom. - Kochamy nasze dziecko. Smith ma pieniądze, jest obrzydliwie bogaty i może zrobić wszystko. Kierownik więzienia je mu z ręki. Wilkołaki nie mają żadnych praw. Traktują nas gorzej niż śmieci. Taka jest prawda.
- Są comiesięczne kontrole, nie możecie tego gdzieś zgłosić?
Wybuchnąłem śmiechem.
- Zgłosić? Nie było na to szans. Najgorszych więźniów na czas kontroli zamykano w izolatkach, a pozostałych dzień wcześniej ,,przekonywano'' do milczenia. Jeśli chciałeś pochwalić się jak naprawdę wygląda życie w Sinners Square, mogłeś liczyć się z okropnym bólem, ponieważ strażnicy nie szczędzili srebrnych prętów czy paralizatorów.
- Jest aż tak źle? - zadał kolejne pytanie. - Nigdy nie widywałem śladów, a nie jestem tu pierwszy raz.
- Jesteśmy wilkołakami i potrafimy się zregenerować. Gdyby nie ta umiejętność, co drugi wiezień wyjechałby stąd w worku.
- Nie wiedziałem... - westchnął. - Nie wiem, co mógłbym zrobić...
- Nie możesz... usunąć dziecka? - zapytałem. - Tak by było najlepiej. Myślałem nad tabletkami, ale one nie działają na nas i jakbyś mógł...
- Co?! - odezwał się Louis. - O czym myślałeś?!
- Lou... to nie tak, ja...
- Nie chcę cię znać. - warknął.
Podniósł się z kozetki i ruszył w stronę drzwi. Zerwałem się zaraz za nim, łapiąc za ramię, aby go zatrzymać. Był cholernie wkurzony. Dzięki połączeniu czułem ogromną złość, którą on odczuwał. Było mi przykro z tego powodu. Nie powinienem tego powiedzieć. Nie powinienem w ogóle rozważać takiego pomysłu bez skonsultowania tego z moim partnerem.
- Pomyślę nad tym i przyjdę jeszcze za tydzień! - krzyknął Nick, zanim zniknęliśmy za drzwiami.
- Lou, proszę! - zwołałem, biegnąc za nim.
Strażnicy ruszyli za nami. Nawet się nie odzywali. Szatyn kierował się prosto do celi. Położył się na łóżku, plecami do mnie i przykrył kocem, nakrywając całą głowę.
- Przepraszam, skarbie. - szepnąłem. - To nie miało tak wyglądać. Nie chcę was skrzywdzić. Kocham ciebie i naszego maluszka. Chciałem dla nas jak najlepiej, nie chciałem, by cierpiał przez Smitha. Potem zrozumiałem, że najlepiej będzie, gdy się urodzi. Zrobię wszystko, abyście byli bezpieczni, obiecuję wam. Kocham was...
><><><><><><><><
Witajcie wilczki!
Miłego wieczoru!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
><><><><><><><><
CZYTASZ
Hell or Heaven ~ Larry A/B/O ✔️
Fanfiction- Sektor A jest dla takich jak on. - odezwał się brodaty mężczyzna. - Dla tych co zapomnieli, że są ludźmi. - To człowiek. - zauważył młodszy. - Mylisz się, to wilkołak. - powiedział z obrzydzeniem. - Morderca. - Po co go stąd zabieramy? - Aby zr...