52. Miałeś koszmar

3.8K 481 142
                                    


LOUIS


- Jestem głodny - powiedziałem, zwijając się w małą kuleczkę na łóżku. - Głodny!

- Zamknij się - warknął strażnik. - Nic nie dostaniesz!

Skrzywiłem się i odwróciłem do niego plecami. Nic nie mogłem poradzić na to, że od kilku minut w moim brzuchu rozgrywał się koncert. Chciałem jeść, czy to tak wiele? Harry nigdy nie pozwoliłby mi głodować. Nieraz oddawał swoją porcję, był taki kochany.

- Mówiłem coś o leżeniu tyłem?! - mruknął.

Usłyszałem jak podnosi się z krzesła. Jego ciężkie kroki słychać było zapewne w całym sektorze. Podniosłem rękę, zostawiając wyprostowany tylko jeden palec, gdy reszta była zgięta. Takie tam pozdrowienie od wściekłej Omegi. Zaśmiałem się, gdy usłyszałem jak zgrzytnął zębami. Tak łatwo było go wyprowadzić z równowagi. Dość szybko się denerwował. Skoro żył w takim ciągłym stresie, to nie wróżyłem  mu długiego życia.

- Naprawdę wolałbym pracować przy Alfach niż przy tobie, kapryśna Omego.

- To jaki problem, że sobie pójdziesz? - uśmiechnąłem się, w końcu na niego spoglądając.

- Pieniądze, wilku - odparł. - Trzymają mnie tu tylko pieniądze.

- Jak wszystkich - prychnąłem i usiadłem na łóżku.

Strażnik spojrzał na mnie przelotnie, po czym zaczął spacerować po korytarzu. Ostatnio narzekał, że jeszcze trochę, a zapuści korzenie na tym krześle. Według moich szacowanych obliczeń, niedługo ktoś się z nim zmieni.

- Nareszcie - usłyszałem zirytowane westchnienie. - Powodzenia, stary.

- Zanudzę się na śmierć - odezwał się znany mi głos.

Spojrzałem w stronę krat i zauważyłem Charliego. Uśmiechnął się do mnie i podszedł bliżej. Jeszcze zerknął w bok, czy tamten strażnik sobie już poszedł.

- Cześć, mały - przywitał się.

- Nie jestem mały! -  mruknąłem. - Dobrze cię widzieć.

- Nic ci nie zrobili, Lou? - zapytał z przejęciem. - Alex to jakiś wariat. Kazał cię pilnować, abyś nie zasypiał i zabronił przynosić jedzenie. Jesteś głodny?

- Jak wilk - odparłem. - Masz jakąś kanapkę w tej swojej magicznej kieszeni? Zawsze miałeś...

- Mam - zaśmiał się. - Ale kamera mnie obserwuje, więc musimy grać.

Wyciągnął srebrny pręt i kluczami otworzył celę. Wszedł do środka i tu już kamery nie miały na nas podglądu. Strażnik podał mi kanapkę owiniętą folią. Zabrałem ją od niego i szybko rozerwałem opakowanie. Byłem naprawdę głodny. Zacząłem łapczywie pochłaniać kęsy pożywienia.

- Ile już  tu siedzę? - zapytałem, gdy po kilku sekundach po kanapce nie było śladu.

- Ponad dobę, Lou - odparł, odbierając ode mnie folię. - Będę tu przez pięć godzin, więc masz szansę się wyspać. Potem obudzę cię, gdy przyjdzie zamiennik.

- Dziękuję - uśmiechnąłem się do niego i przytuliłem. - Jesteś najlepszym przyjacielem.

- Wiem - wyszczerzył się. - Ale dosyć czułości.

Odsunął się ode mnie i zmierzwił moje karmelowe kosmyki włosów. Skierował do wyjścia, zamykając za sobą drzwi. Usiadł na krześle. Wyciągnął z kieszeni jakąś książkę i zaczął czytać. On przynajmniej pomyślał, nie co to tamci, którzy z nudów streszczali mi swoje żałosne życie. Co mnie interesowało, że kot Mruczysław zwymiotował kłaczkami na dywan? Albo że ciotka Gertruda złamała palec u stopy?

Podszedłem teraz do łóżka i położyłem się na nim, plecami do strażnika. Zwinąłem w małą kuleczkę i nakryłem kocem. Poprawiłem poduszkę, zasypiając. Nie trwało to długo, ponieważ byłem wykończony. Od kilku godzin czułem się jak na haju, podłoga falowała i myślałem, że w każdej chwili padnę ze zmęczenia. Tamte dupki nie rozumiały tego, jak cierpiałem. Ostatnie wydarzenia pozbawiły mnie sporej części energii.

Śniłem o Harrym i naszym maleństwie. Mieliśmy ten piękny, mały domek o którym mówiła Alfa. Biegliśmy przez las. Mały wilczek przed nami, aby się nie zgubił. Nagle Theo wpadł do wielkiej klatki. Nie wiedziałem, skąd ona się tu wzięła. Słyszałem głośny śmiech  Smitha. Potem sceneria się zmieniła. Siedziałem w takiej samej klatce wraz z Harry, ale nie to było ważniejsze. Nasz mały wilczek był wolny, lecz znajdował się w tej sali, gdzie odbywały się walki. Był taki malutki i bezbronny. Naprzeciwko niego stał potężny wilkołak. Czarna Alfa, która zbliżała się powoli do wilczka. Otworzyła paszczę i Theo już nie było, zniknął. Próbowałem się wydostać, gryząc kratę, ale bezskutecznie.

- Lou? Louis! - usłyszałem.

Musiałem dostać się do swojego dziecka. Jak mogłem siedzieć, kiedy mojemu dziecku działa się krzywda? Co ze mnie za Omega, co za ojciec? Dlaczego nie zapewniłem mu bezpieczeństwa? Byłem aż tak okropny?

- Louis! - tym razem poczułem mocne szarpnięcie za ramię.

Otworzyłem oczy i zerwałem się do pozycji siedzącej. Przy mnie stał Charlie. Miał zmartwiony wyraz twarzy. Oddychałem szybko i czułem stróżkę potu na swoich plecach.

- Miałeś koszmar - powiedział już spokojniej. - Coś ci się przyśniło, już w porządku.

- Tak... tak, to tylko koszmar - pokiwałem głową. - Czy możesz dowiedzieć się, czy Theo jest bezpieczny?

- Oczywiście, Lou - odparł. - Już dobrze, oddychaj spokojnie. Cały czas tu będę.

- Ile spałem?

- Dwadzieścia minut, Louis - powiedział. - Spróbuj jeszcze się przespać.

Pokręciłem jedynie głową i podwinąłem pod siebie kolana, obejmując je ramionami. Wiedziałem, że teraz nie zasnę. Bardzo nie chciałem, aby coś stało się mojej rodzinie.


><><><><><><><

Witajcie wilczki!

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

><><><><><><><


Hell or Heaven ~ Larry A/B/O ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz