55. Nie rozpoznał mnie

3.8K 478 135
                                    

Drugi rozdział na dziś!

HARRY

Od walki Louisa minęły trzy dni. Gdy Charlie poinformował mnie, że Lou przeżył, odetchnąłem z ulgą. Wiedziałem, że moje słoneczko sobie poradzi. Był taki dzielny. Sam też stoczyłem walkę z jakimś słabym Alfą. Leżałem teraz na łóżku i leczyłem rany. Każdy zawsze broni swojego życia. Czy czuję się dumny z zabijania? Oczywiście, że nie. Ale czy mam jakiś wybór? Zabij, albo bądź zabity - takie tu panują zasady.

- Jest źle - powiedział Charlie.

Spojrzałem na bruneta, który wszedł do mojej celi. Podszedł bliżej i zauważyłem, że miał  bandaż na ręku. Krew zaczęła przesiąkać.

- Co się stało? Coś z Lou? - zapytałem, siadając na łóżku.

Mężczyzna pokiwał głowa i westchnął cicho. Przez chwilę się nie odzywał. Spojrzał na mnie, jakby szukał właściwych słów.

- Co z twoją ręką? - zadałem kolejne pytanie. - Widzę ślady zębów - wskazałem na czerwony ślad.

Spojrzał na rękę i skinął głową. Dziwiło mnie zachowanie Charliego. Nigdy się tak nie zachowywał. Wyraźnie coś go trapiło. Podrapał się nerwowo zdrową ręką po karku. Zawsze to robił, gdy było coś na rzeczy.

- To Louis - powiedział cicho.

- Co?  - zdziwiłem się.

- Louis to zrobił - odparł. - Jest bardzo nerwowy ostatnio, dziwnie się zachowuje... Nie rozpoznał mnie.

- Jak to możliwe? Co mu zrobili?

- On... nie jest już taki sam. Podejrzewam, że coś mu podają, ale od chłopaków z  pracy dowiedziałem się, że głodzą go i nie pozwalają spać. Może przez to jest taki agresywny... - odpowiedział. - Dziś znów walczy.

- Naprawdę nie możesz nic zrobić? - zapytałem, zaciskając swoje pięści na materiale spodni.

- Daje mu jedzenie, dzisiaj znów to zrobiłem - odparł. - Muszę wejść do jego celi, aby kamery mnie nie nakryły, ale po tej dzisiejszej akcji, nie jestem pewien, czy następnym razem mnie nie zabije.

- Spróbuję dowiedzieć się czegoś od Smitha, może on coś zdziała - powiedziałem cicho .

- Louis wciąż jest moim przyjacielem, nie zostawię go - zapewnił. - Ale nie potrafię do niego dotrzeć. Dziś przez dwie godziny wędrował po swojej celi w postaci wilka. Ciągle wyje, czym doprowadza wszystkich do szału.

- Mów mi o wszystkim - poprosiłem.

- Podobno ostatnio zabił strażnika. To było tuż po zakończeniu walki - dodał. - Przenieśli go wtedy do izolatki, z dala od innych.

Jak Lou mógł zmienić się aż tak przez te kilka dni?  To było niepodobne do mojego delikatnego chłopca. Wiedziałem, że w obronie swojej rodziny posunął się do zbrodni, ale żeby napaść na przyjaciela? Rozmawiałem z Charliem jeszcze kilka minut, lecz potem musiał już iść. Ktoś powinien zająć się jego ręką. W końcu zrobił tylko prowizoryczny opatrunek, który teraz był nasiąknięty krwią. Zostałem sam. W dalszym ciągu siedziałem na łóżku, tępo wpatrując w ścianę. Próbowałem znaleźć wyjście z tej sytuacji, ale nie potrafiłem niczego wymyślić.

Wieczorem przyszedł inny strażnik. Zaprowadził mnie pod prysznice, gdzie kąpały się trzy inne Alfy. Następnie poszliśmy na stołówkę, gdzie nic nie zjadłem. Straciłem apetyt. Mój Lou siedział gdzieś tam w pustej celi zdany na łaskę jakiegoś bogatego drania, który bawi się życiem innych. Szatyn z pewnością był przerażony, ale czy za mną tęsknił? A może o mnie zapomniał?

Odsunąłem od siebie talerz z jedzeniem. Inne Alfy przyglądały mi się zaciekawione, ale nic nie mówiły. Jeden z chłopaków niepewnie sięgnął po jedzenie z mojej tacy. Gdy upewnił się, że nie mam mu tego za złe, wziął wszystko. Westchnąłem cicho. Podniosłem się od stołu i skierowałem do wyjścia. Strażnik odprowadził mnie do celi, gdzie po godzinie zgasili światła.

Położyłem się na łóżku i myślami znów powędrowałem do mojej małej, kochanej Omegi. Co teraz u niego się dzieje? Czy jego rany już się wygoiły, czy nikt go nie krzywdzi? Było tyle niewiadomych. Dzięki połączeniu odczuwałem smutek szatyna. Cierpiał, lecz nie mogłem temu nijak zapobiec.

Nad ranem, jeszcze przed śniadaniem odwiedził mnie Antony. Był w świetnym humorze. Stanął przed moją celą i po prostu się gapił.

- Jak się ma mój ulubiony wilczek? - zapytał.

- Pozwól zobaczyć mi się z Louisem - powiedziałem na wstępie.

- Niestety to nie możliwe. Aktualnie... śpi - odparł.

- Ale...

- Właśnie wracam ze wspaniałego widowiska, żałuj, że nie byłeś - zaśmiał się. - Sam żałuję tego, że sprzedałem Grandowi Omegę. Tomlinson jest naprawdę świetny. Pewnie zastanawiasz się o czym mówię... Przeważnie walki są wieczorem, lecz tym razem Alex zrobił coś w rodzaju małego sparingu... z Alfą. Dasz wiarę, że ten mały wilk powalił Alfę?! - powiedział podekscytowany.

- Gdzie jest Louis?!

- Mówiłem już, że śpi - przewrócił zirytowany oczami. - Przychodzę cię tylko poinformować, że za dwa dni masz kolejną walkę. Nie wiem jak Grand to robi, że Tomlinson ani na chwilę nie waha się przy ataku, zabija bez mrugnięcia okiem. Nie chce się ze mną podzielić tą tajemnicą sukcesu... trudno. Wypoczywaj, Styles - powiedział na zakończenie i oddalił się, mrucząc coś pod nosem.


><><><><><><><

Witajcie, wilczki!

Tak więc oto drugi rozdział dla was, dziękuję za każdy komentarz ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

><><><><><><><

Hell or Heaven ~ Larry A/B/O ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz